Pierwsza otrząsnęła się Merida. Chciała coś powiedzieć, jednak ubiegł ją Kangur.
- Kopę lat, koleś. Kiedy to było, w sześćdziesiątym ósmym? - wycelował we mnie bumerangiem, który nawet nie wiem kiedy pojawił się w jego łapach - Śnieżyca w Wielkanoc...
- Zając! Nie mów, że nadal masz mi to za złe... masz? - uśmiechnąłem się. Wzrok Ząbek podejrzanie się zamglił.
- Mam. - warknął Kangur Wielkanocny - Ale nie o to tu teraz chodzi. North? - wcześniej wspomniany drgnął, wyrwany z szoku.
- Tak, więc... ten, no... bo chodzi o to, że... - zaplątał się - Piasek, pomóż! - jęknął. Niziutki piaskowy mężczyzna podleciał na wysokość mojej twarzy i zaczął tworzyć sobie nad głową obrazki, gestykulując przy okazji. Piaskowe figury zmieniały się tak szybko, że nie byłem w stanie nic zrozumieć.
- Kopę lat, koleś. Kiedy to było, w sześćdziesiątym ósmym? - wycelował we mnie bumerangiem, który nawet nie wiem kiedy pojawił się w jego łapach - Śnieżyca w Wielkanoc...
- Zając! Nie mów, że nadal masz mi to za złe... masz? - uśmiechnąłem się. Wzrok Ząbek podejrzanie się zamglił.
- Mam. - warknął Kangur Wielkanocny - Ale nie o to tu teraz chodzi. North? - wcześniej wspomniany drgnął, wyrwany z szoku.
- Tak, więc... ten, no... bo chodzi o to, że... - zaplątał się - Piasek, pomóż! - jęknął. Niziutki piaskowy mężczyzna podleciał na wysokość mojej twarzy i zaczął tworzyć sobie nad głową obrazki, gestykulując przy okazji. Piaskowe figury zmieniały się tak szybko, że nie byłem w stanie nic zrozumieć.
- To mi niewiele mówi... ale dzięki - powiedziałem lekko zdezorientowany. Zacząłem się przechadzać po sali, przyglądając się jej. W tej części nie było tylu zabawek, za to był wspaniały widok na ogromny globus, ze światełkami. Ciekawe co one znaczyły...
Mikołaj odchrząknął i powiedział.
- Zacznijmy od początku. Witaj w naszych skromnych progach, Jacku Mrozie! - rozłożył ręce - Widzę, że Zająca, Strażnika Nadziei, już znasz.
- Niestety... - skwitowałem
- To jest Ząbek, Strażniczka Wspomnień - wskazał na rozentuzjazmowaną kobietę-ptaka otoczoną przez maleńkie wróżki. - Piasek, Strażnik Snów - złoty mężczyzna pomachał do mnie - Ja jestem North, Strażnik Zachwytu. - ledwo powstrzymałem się od złośliwej uwagi. W razie czego będę mógł powiedzieć Rudej, że ja byłem miły, to oni zaczęli. - A sprowadziła cię do nas Merida, najstarsze dziecko władców z klanu Dun Broch. Mam nadzieję, że wiesz gdzie to jest?
- Ta, drugi wymiar Szkocji. Aż się prosi o porządną zimę - wyszczerzyłem się. Ząbek zaczęła się wachlować dłonią, jakby miała zemdleć.
- Właśnie. A wiesz, czemu tu jesteś? - zamyśliłem się na moment, postanawiając udawać idiotę.
- Musiałem nieźle narozrabiać, że się tak tu wszyscy zebraliście... dostanę rózgę? - spytałem z łobuzerskim uśmieszkiem.
- Ty dostać rózgę?! - North udał niedowierzanie - No, należy ci się, ale co było, a nie jest, nie piszę się w rejestr, co nie? - zaśmiał się, ścierając fragmencik tatuażu z napisem "naughty"
- A czemuż to? - zapytałem z lekko złośliwym uśmiechem.
Nie ma mowy, żebym zaproponował im pomoc. Sami muszą się zniżyć do poproszenia mnie.
- Potrzebujemy twojej pomocy - powiedział Mikołaj. Wbrew temu co sądziłem, nie miał problemu z wypowiedzeniem tych słów.
- Widzę, że apokalipsa się zbliża. Wielcy Strażnicy proszą o pomoc prostego ducha zimy! - zaszydziłem
- Jack, czy tego chciałaby Emma? - spytała cicho Ząbek. Miała ciepły, matczyny głos. Zmarszczyłem brwi, zdziwiony jej słowami. O co jej chodzi?
- Kto?
- Emma - powtórzyła zębowa wróżka - Twoja siostra
- C-coś ci musiało się pomylić. Nie mam siostry, ani nikogo! - potrząsnąłem głową - Jestem sam!
- Ale w poprzednim życiu, zanim Księżyc cię wskrzesił, miałeś. Naprawdę nic nie pamiętasz? Nic, a nic? - dopytywała się, widząc moje zagubienie.
W głowie zapanował mi chaos. Żyłem wcześniej?
- Tamtej nocy nad jeziorem... myślałem, że to był początek moje istnienia - jęknąłem zszokowany. Przeczesałem palcami białe włosy. Dlaczego Księżyc mi nie powiedział?
Dlaczego skazał mnie na żywot w nieświadomości? Żywot samotnika?
Ząbek poleciała do mnie, kładąc mi drobną dłoń na ramieniu. Spojrzała mi w oczy ze smutkiem.
- Chciałabym ci pomóc, Jack, ale nie mogę. Mrok ukradł wszystkie zęby, a to w nich przechowywane są wspomnienia. - nagle cofnęła się z cichym okrzykiem. Kilka piór wypadło jej z przypominającego spódnicę ogona. Merida zasłoniła dłońmi usta, ale to nie stłumiło jej jęku.
- Co się dzieje? - zapytałem zaniepokojony
- Coraz mniej dzieci wierzy - odparł ponuro North - To wada bycia Strażnikiem... - urwał niezdolny skończyć.
- ...gdy wszystkie zwątpią, najpierw zniknie to co chronimy. A potem i my - dokończył Zając
- I nic nie można zrobić? - spytałem
- Można tylko przekonywać dzieci, że Strażnicy istnieją... - westchnęła smutno Merida. Jej wzrok powędrował ku globusowi - Każde światełko to dziecko, które wierzy. Jeszcze wczoraj było ich tak dużo... - wciągnęła dłoń, jakby chciała je dotknąć. Spojrzałem na globus; na moich oczach zgasło kilka kolejnych świateł - Sama nie daję rady. Ząbek szybko słabnie, North stara się nią opiekować, Zając musi zająć się jajkami, bo pojutrze Wielkanoc, a Piasek robi co może ze snami.
- Ale co się stało? Czemu tak się w ogóle dzieje? Przez te setki lat było wszystko dobrze... - Strażnicy spojrzeli po sobie.
- Mrok wrócił. Nie jest sam - odparł krótko Kangur - Tyle że nie wiemy kto z nim współpracuje. Pan Księżyc pokazał nam twarz tej osoby, ale... - odwrócił się w stronę Ząbek, jakby szukając pomocy.
- Na ten wizerunek zostało rzucone silne zaklęcie zapomnienia. Jeśli nie spotka się z tą osobą twarzą w twarz, to nie będzie się pamiętać jej obrazu. Cokolwiek by się nie zrobiło, on zniknie z pamięci równie szybko co się pojawi - uzupełniła wróżka-zębuszka. Jako Strażniczka Wspomnieni pewnie się na tym znała. - Nie wiemy właściwie nic o tej osobie... młody czy stary, mężczyzna czy kobieta, duch czy żywa osoba... po prostu nic - ramiona jej opadły - Dlatego potrzebujemy pomocy. Sami nic nie jesteśmy w stanie zrobić. Merida stara się jak może, ale tylko to spowalnia
- Dobra, podsumujmy - zaproponowałem - Jeśli wam pomogę to odzyskacie moc i ogólnie nie znikniecie? - North tylko skinął głową, za to Ząbek wbiła we mnie spojrzenie pełne nadziei - I rudzielec nie będzie mnie ganiał po całym globie?
Strażnicy patrzyli na mnie chwilę osłupieni, po czym wszyscy parsknęli głośnym śmiechem. No, oprócz Piaska, nad którego głową pojawiły się różne obrazki, wyrażające rozbawienie, i Meridy, która obraziła się za określenie ją mianem "rudzielca". I to niby ja jestem obrażalski!
- Ale co się stało? Czemu tak się w ogóle dzieje? Przez te setki lat było wszystko dobrze... - Strażnicy spojrzeli po sobie.
- Mrok wrócił. Nie jest sam - odparł krótko Kangur - Tyle że nie wiemy kto z nim współpracuje. Pan Księżyc pokazał nam twarz tej osoby, ale... - odwrócił się w stronę Ząbek, jakby szukając pomocy.
- Na ten wizerunek zostało rzucone silne zaklęcie zapomnienia. Jeśli nie spotka się z tą osobą twarzą w twarz, to nie będzie się pamiętać jej obrazu. Cokolwiek by się nie zrobiło, on zniknie z pamięci równie szybko co się pojawi - uzupełniła wróżka-zębuszka. Jako Strażniczka Wspomnieni pewnie się na tym znała. - Nie wiemy właściwie nic o tej osobie... młody czy stary, mężczyzna czy kobieta, duch czy żywa osoba... po prostu nic - ramiona jej opadły - Dlatego potrzebujemy pomocy. Sami nic nie jesteśmy w stanie zrobić. Merida stara się jak może, ale tylko to spowalnia
- Dobra, podsumujmy - zaproponowałem - Jeśli wam pomogę to odzyskacie moc i ogólnie nie znikniecie? - North tylko skinął głową, za to Ząbek wbiła we mnie spojrzenie pełne nadziei - I rudzielec nie będzie mnie ganiał po całym globie?
Strażnicy patrzyli na mnie chwilę osłupieni, po czym wszyscy parsknęli głośnym śmiechem. No, oprócz Piaska, nad którego głową pojawiły się różne obrazki, wyrażające rozbawienie, i Meridy, która obraziła się za określenie ją mianem "rudzielca". I to niby ja jestem obrażalski!
- A tak już na poważnie, to co ja mogę właściwie dla was zrobić? Dzieci nie przekonam, przecież żadne mnie nie widzi... - podrapałem się lekko zakłopotany po głowie.
- Księżyc wskazuje nam osoby, które są w stanie nam pomoc. Ciebie, Meridę... poruszasz się po świecie bardzo szybko, więc mógłbyś je sprowadzać. - powiedział Mikołaj
- A kto jest następny na liście? - spytałem. Chciałem jak najszybciej ruszyć do akcji. Jako że byłem duchem wiatru, trudno było mi ustać długo w jednym miejscu. Niemal zawsze byłem pełen energii, szczególnie, że istoty mojego pokroju potrzebowały bardzo mało snu.
- Roszpunka, córka władców Korony, porwana we wczesnym dzieciństwie uważa się za córkę porywaczki, niejakiej Gertrudy. - poinformowała mnie wróżka-zębuszka - Trudno ją przegapić, ma siedemdziesięciometrowe blond włosy. Mieszka w ukrytej w głębi lasu wysokiej wieży, której nigdy nie opuszcza.
- Roszpunka, córka władców Korony, porwana we wczesnym dzieciństwie uważa się za córkę porywaczki, niejakiej Gertrudy. - poinformowała mnie wróżka-zębuszka - Trudno ją przegapić, ma siedemdziesięciometrowe blond włosy. Mieszka w ukrytej w głębi lasu wysokiej wieży, której nigdy nie opuszcza.
W Ząbek było coś takiego, co sprawiało, że nie chciałem jej zawieść. Musiałem odnaleźć tą dziewczynę.
***
Czy tylko ja jestem w stanie przegapić tak charakterystyczną osobę?
Znaczy znalazłem wieżę głęboko w lesie, tyle że nikogo tam nie było. Owszem, ktoś tam musiał mieszkać, bo wszystko było wysprzątane, a szafki pełne jedzenia, ale ani żywej duszy. Jednak trzeba przyznać, że osoba, która pomalowała ściany ma wielki talent. Zresztą nie tylko artystyczny, a i kucharski. Tak dobrych babeczek z jagodami jeszcze nigdy nie jadłem!
A wracając już do tematu, to teraz czeka mnie przeszukiwanie całego wymiaru, bo lasce zachciało się spacerów...
Ale można to też załatwić psychopatycznie. Albo patologicznie...? Nie, złe słowo... A, psychologicznie! Cóż, nie jestem zbyt rozeznany w tych określeniach, dzieci nie używają takiego słownictwa.
Zadajmy sobie pytanie - gdzie bym poszedł, gdybym pierwszy raz wyrwał się z wieży? Chyba na główny rynek. Ale ona sama przecież by mogła nie trafiła ze środka lasu, a ta Gertruda to za nic by jej nie zaprowadziła... Dobra, więcej pomysłów nie mam.
Wzbiłem się w powietrze, nie omieszkając wcześniej zamrozić dachu budowli. Wszyscy wielcy zostawiają swoje wizytówki! No to czas odnaleźć Roszpunkę. Dlaczego blondi nie mogła posiedzieć jeszcze kilku dni w wieży?! Byłoby o wiele łatwiej. Szczególnie, że nie mogę nikogo spytać czy nie widział dziewczyny z siedemdziesięciometrowymi włosami, bo nikt mnie nie widzi...
W centrum rzuciła mi się w oczy pewna siedemnasto- może osiemnastoletnia nastolatka. Miała misternie plecione, złote włosy, ozdobione dziesiątkami kwiatów. Bardziej jednak przykuwał uwagę jej towarzysz. Ubrany w długi czarny płaszcz, szczelnie okrywający ciało, maskujący także sylwetkę, przez co nie byłem w stanie określić nawet płci owej postaci. Na głowie miała kaptur, a jej twarz skrywał cień.
Podleciałem bliżej, chcąc przyjrzeć się im. Z tej odległości byłem w stanie zobaczyć szyję i dolną część twarzy z krwistoczerwonymi ustami tajemniczej postaci. Czyli to były dwie dziewczyny.
- Tu jest pięknie! - zawołała blondynka. Wargi jej towarzyszki wygięły się w pięknym uśmiechu - Dlaczego mama nie chciała, bym poznała świat?
- Wtedy straciłaby źródło wiecznej młodości - odparła jej rozmówczyni. Dziewczyna zasmuciła się. W pewnym momencie wzrok zamaskowanej kobiety spoczął na mnie. Drgnęła zaskoczona; czułem na sobie jej świdrujący wzrok.
- Coś się stało? - spytała blondyna
- Nie... - powiedziała cicho dziewczyna o czerwonych ustach - Muszę z kimś porozmawiać, Roszpunko - to imię wywołało na mojej twarzy szeroki uśmiech, Znalazłem ją! - Zaraz wrócę - obiecała i ruszyła w moim kierunku. Zignorowałem to, bo przecież i tak mnie nie widzi, pewnie wpatrywała się w coś za moimi plecami. Zacząłem iść w stronę mojego celu - zaginionej następczyni trony Korony, gdy na ręku zacisnęła mi się szczupła dłoń o długich palcach.
- Idziemy, księżycowy duchu - szepnęła zakapturzona postać - Nie próbuj żadnych sztuczek, bo przestanę być miła.
- Ty mnie widzisz? - spytałem zaskoczony
Wzbiłem się w powietrze, nie omieszkając wcześniej zamrozić dachu budowli. Wszyscy wielcy zostawiają swoje wizytówki! No to czas odnaleźć Roszpunkę. Dlaczego blondi nie mogła posiedzieć jeszcze kilku dni w wieży?! Byłoby o wiele łatwiej. Szczególnie, że nie mogę nikogo spytać czy nie widział dziewczyny z siedemdziesięciometrowymi włosami, bo nikt mnie nie widzi...
W centrum rzuciła mi się w oczy pewna siedemnasto- może osiemnastoletnia nastolatka. Miała misternie plecione, złote włosy, ozdobione dziesiątkami kwiatów. Bardziej jednak przykuwał uwagę jej towarzysz. Ubrany w długi czarny płaszcz, szczelnie okrywający ciało, maskujący także sylwetkę, przez co nie byłem w stanie określić nawet płci owej postaci. Na głowie miała kaptur, a jej twarz skrywał cień.
Podleciałem bliżej, chcąc przyjrzeć się im. Z tej odległości byłem w stanie zobaczyć szyję i dolną część twarzy z krwistoczerwonymi ustami tajemniczej postaci. Czyli to były dwie dziewczyny.
- Tu jest pięknie! - zawołała blondynka. Wargi jej towarzyszki wygięły się w pięknym uśmiechu - Dlaczego mama nie chciała, bym poznała świat?
- Wtedy straciłaby źródło wiecznej młodości - odparła jej rozmówczyni. Dziewczyna zasmuciła się. W pewnym momencie wzrok zamaskowanej kobiety spoczął na mnie. Drgnęła zaskoczona; czułem na sobie jej świdrujący wzrok.
- Coś się stało? - spytała blondyna
- Nie... - powiedziała cicho dziewczyna o czerwonych ustach - Muszę z kimś porozmawiać, Roszpunko - to imię wywołało na mojej twarzy szeroki uśmiech, Znalazłem ją! - Zaraz wrócę - obiecała i ruszyła w moim kierunku. Zignorowałem to, bo przecież i tak mnie nie widzi, pewnie wpatrywała się w coś za moimi plecami. Zacząłem iść w stronę mojego celu - zaginionej następczyni trony Korony, gdy na ręku zacisnęła mi się szczupła dłoń o długich palcach.
- Idziemy, księżycowy duchu - szepnęła zakapturzona postać - Nie próbuj żadnych sztuczek, bo przestanę być miła.
- Ty mnie widzisz? - spytałem zaskoczony
- Jak widzisz mogę cię też dotknąć, a więc i przywalić - warknęła
- Dobrze, dobrze! Grzeczny będę... ale czemu mnie widzisz?
- Widzę wszystkie duchy - odparła głuchym głosem - Zwykłe, te które Księżyc obdarzył materialną postacią, a także te, które wystąpiły w ciała żywy istot. Od zawsze tak było.
- Duchy, które wystąpiły w czyjeś ciała? - zapytałem jeszcze bardziej zaskoczony
- Zazwyczaj dzieje się to za zgodą gospodarza, ale da się to zrobić i siłą, choć potrzeba ogromnych mocy. Pierwotny właściciel ciała rzadko zostaje przy zdrowych zmysłach, gdy ktoś zmusi go do przyjęcia ducha. - otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała. Zamiast tego rzuciła oschłe pytanie - Czego chcesz od Roszpunki?
- Dlaczego uważasz, że czegoś chcę od niej? - zaakcentowałem ostatnie słowo, uśmiechając się znacząco
- Chcesz zniszczyć jej życie - odpowiedziała sama sobie z lekkim zamysłem - Wyrwać ją bezpiecznego świata, stłuc szklany klosz, pod którym wychowywała ją Gertruda. Pokazać jej świat nieprzeznaczony dla oczu żywych... - jej głos był niczym trucizna - Udać jej przyjaciela, a następnie wepchnąć w sam środek wojny na śmierć i życie. - westchnęła cicho, spoglądając w stronę tańczącej w tłumie Roszpunki - Ale takich jak WY to nie obchodzi... dla WAS ważny jest fakt, że posiada pewne umiejętności, które WAM się przydadzą... nasze życie jest dla WAS mniej warte... wiecie, że jeśli poprosicie ją o pomoc, otrzymacie ją. Poda WAM dłoń, a zabierzecie jej całą rękę. A ona jest taka młoda, tak niewinna... świat jej jeszcze nie złamał. Nie poznała natury istot żywych, ich zachłanności... jeszcze nie wie jak to jest, gdy poznasz CAŁĄ prawdę. Kiedy wszystko w co wierzyłaś okaże się iluzją...
- Niby ty wiesz? - zapytałem gniewnie. Byłem wściekły. Wściekły za słowa, które wypowiadała.
Ale najgorsze, że mówiła prawdę. To było straszne. - Dlaczego uważasz, że chcemy ją skrzywdzić?!
- Próbowano mnie zwerbować, gdy byłam maleńkim dzieckiem. Rozpłynęłam się w mroku nocy, by nigdy już nie powrócić do domu. Stąd wiem, że nie interesuje was Roszpunka, a jej umiejętności.
- To nie prawda! - zaperzyłem się. Już miałem jej przygadać, gdy wydała z siebie smutne, przeciągłe, pełne żalu westchnienie
- Chciałam na osiemnaste urodziny sprawić jej prezent. Prawdziwą rodzinę - ostatnie słowa wypowiedziała z goryczą - Ale nic z tego. Dobrze, że nie powiedziałam jej jeszcze o rodzicach. Pełń swoją powinność, lodowy duchu. Na mnie już czas - powiedziała i skierowała się w stronę lasu.
- Zaczekaj! - zawołałem za nią - Jak ci na imię?!
Zakapturzona postać zatrzymała się na granicy ciemności i spojrzała za siebie.
- Mów mi Anna - odparła, po czym zniknęła w mrocznych gąszczach puszczy.
- Dlaczego uważasz, że czegoś chcę od niej? - zaakcentowałem ostatnie słowo, uśmiechając się znacząco
- Chcesz zniszczyć jej życie - odpowiedziała sama sobie z lekkim zamysłem - Wyrwać ją bezpiecznego świata, stłuc szklany klosz, pod którym wychowywała ją Gertruda. Pokazać jej świat nieprzeznaczony dla oczu żywych... - jej głos był niczym trucizna - Udać jej przyjaciela, a następnie wepchnąć w sam środek wojny na śmierć i życie. - westchnęła cicho, spoglądając w stronę tańczącej w tłumie Roszpunki - Ale takich jak WY to nie obchodzi... dla WAS ważny jest fakt, że posiada pewne umiejętności, które WAM się przydadzą... nasze życie jest dla WAS mniej warte... wiecie, że jeśli poprosicie ją o pomoc, otrzymacie ją. Poda WAM dłoń, a zabierzecie jej całą rękę. A ona jest taka młoda, tak niewinna... świat jej jeszcze nie złamał. Nie poznała natury istot żywych, ich zachłanności... jeszcze nie wie jak to jest, gdy poznasz CAŁĄ prawdę. Kiedy wszystko w co wierzyłaś okaże się iluzją...
- Niby ty wiesz? - zapytałem gniewnie. Byłem wściekły. Wściekły za słowa, które wypowiadała.
Ale najgorsze, że mówiła prawdę. To było straszne. - Dlaczego uważasz, że chcemy ją skrzywdzić?!
- Próbowano mnie zwerbować, gdy byłam maleńkim dzieckiem. Rozpłynęłam się w mroku nocy, by nigdy już nie powrócić do domu. Stąd wiem, że nie interesuje was Roszpunka, a jej umiejętności.
- To nie prawda! - zaperzyłem się. Już miałem jej przygadać, gdy wydała z siebie smutne, przeciągłe, pełne żalu westchnienie
- Chciałam na osiemnaste urodziny sprawić jej prezent. Prawdziwą rodzinę - ostatnie słowa wypowiedziała z goryczą - Ale nic z tego. Dobrze, że nie powiedziałam jej jeszcze o rodzicach. Pełń swoją powinność, lodowy duchu. Na mnie już czas - powiedziała i skierowała się w stronę lasu.
- Zaczekaj! - zawołałem za nią - Jak ci na imię?!
Zakapturzona postać zatrzymała się na granicy ciemności i spojrzała za siebie.
- Mów mi Anna - odparła, po czym zniknęła w mrocznych gąszczach puszczy.
Uuuuuuuu... ale się dzieje...
OdpowiedzUsuńrozdział świetny, po prostu cudo! stworzyłaś coś kompletnie nowego, niepowtarzalnego. Cudo po prostu! Masz najoryginalniejszy pomysł na opowiadanie, a uwierz że czytałam wiele blogów.
Weny, weny, weny i czasu! !! Jestem mega ciekawa jak postąpi Jack :*
Podoba ci się! *skacze z radości* Czyli jednak nie spiep... ekhm tego dokumentnie :3
Usuń