Na wstępie chciałabym przeprosić za jakość rozdziału.
Trudno mi się skupić na pisaniu, bo moja koleżanka wylądowała w szpitalu
w stanie wręcz zagrażającym życiu. Aktualnie jest w szpitalu w Warszawie,
ale najbardziej martwi mnie, że trzymają ją na oddziale hematologii.
Nie mówią jej o tym, jednak podejrzewają białaczkę...
~*~
Kim była Anna? Dlaczego wygadywała takie rzeczy? Najstraszniejszy był fakt, że miała rację. Nasze walki nie powinny wpływać na ludzi, a jednak to do niech zwracaliśmy się o pomoc i narażaliśmy ich na śmierć. To niesprawiedliwe... ale będę musiał dopytać Strażników o Annę. Może oni ją znają? Właściwie to nie wiem kto próbował ją zwerbować... Strażnicy czy może to właśnie ona była owym tajemniczym pomagierem Mroka?Nie, to już absurd. Jej słowa były tak szczere... ona naprawdę chciała zaprowadzić Roszpunkę do jej prawdziwych rodziców, nie wykorzystać. Czy dobrze robię pomagając Strażnikom?
Zawsze zresztą mogę się wycofać ze współpracy, przecież nie jestem im nic winien. To nie moja sprawa co się dzieje z Wielkimi Napuszonymi Strażnikami...
A potem przypomniałem sobie z jak wielką nadzieją patrzyła na mnie Ząbek. Nie mogłem jej zawieść, ale jednocześnie nie byłem w stanie po prostu zabrać ze sobą Roszpunki, tak bez słowa. To ona musiała podjąć decyzje, ja nie byłem w stanie. Tylko jak ją o to spytać? Nagle wpadłem na genialny pomysł. Musiałem ją tylko jakoś wywabić z tłumu...
Pstryknięciem palców stworzyłem małe, błękitne światełko i posłałem je do blondi. Dziewczyna akurat się zmęczyła tańcami i odeszła kawałek od pozostałych. Widząc mój twór, zaintrygowana wyciągnęła do niego dłoń. Światełko powiodło ją w stronę lasu, a ona szła za nim bez wahania. Nikt nie zwrócił uwagi na jej dziwne zachowanie.
Podleciałem szybko na polankę, ukrytą przed niepowołanymi oczami pomiędzy drzewami. Samorobiący się lód mógłby wywołać zamieszanie. Szczególnie, że zima już minęła. A szkoda...
Roszpunka już doszła do miejsca, gdzie siedziałem. Zamknąłem dłoń wokół światełka, gasząc je. Dziewczyna zaczęła się niepokoić, bo w końcu poszła za jakimś błyskiem do miejsca, którego nie znała.
- H-halo? - zająknęła się lekko - Cz-czy jest tu kto? - głos jej zadrżał. Bała się. Nie chciałem tego. Nie zamierzałem jej straszyć. Stanąłem przed nią i zacząłem pisać palcem w powietrzu, zostawiając niebieskie linie. "Jestem Jack Frost. Przepraszam jeśli cię wystraszyłem, nie chciałem" - Jack? - wyszeptała zadziwiona
"Chciałem tylko zadać ci pytanie, ale musisz dokładnie przemyśleć odpowiedź. Masz do wyboru dwie opcje: poznać swoich prawdziwych rodziców i spędzić z nimi resztę życia albo pomóc Strażnikom w walce z Mrokiem"
- Po co mnie tu zwabiłeś? - skrzywiłem się na to określenie. Brzmiało tak oskarżycielsko.
"Litery tworzące się w powietrzu mogłyby wywołać panikę wśród ludzi. Proszę, odpowiedz na moje pytanie"
- Prawdziwych rodziców? - spytała cicho - A Gertrude?
"Porwała cię, gdy byłaś maleńka. Jesteś następczynią tronu Korony. Jedyną córką Króla i Królowej"
- Ja... ja nie wiem - spuściła głowę - Chciałabym poznać mamę i tatę... ale nie można zostawiać ludzi w potrzebie - powiedziała twardo - Chcę wam pomóc.
"Jesteś pewna? Mrok jest bardzo silny, nie ma gwarancji, że wyjdziesz z tego bez szwanku"
Roszpunka patrzyła chwilę w moją stronę, po czym zrobiła coś czego się nie spodziewałem. Musnęła opuszkami palców mój policzek. Zaskoczony rozchyliłem nieco usta, zastygając z uniesionym w powietrzu palcem. Jak?
- Widzę cię, Jack - uśmiechnęła się - Wiem, że mnie nie zostawisz. Ufam ci
- Nawet mnie nie znasz - spojrzałem na nią - A mi ufasz? Mógłbym jednym ruchem zmienić cię w lodową rzeźbę
- Masz dobre serce - położyłam mi dłoń na klatce piersiowej - Nie skrzywdziłbyś mnie. Idziemy do Strażników?
- Prawie - wyszczerzyłem się - Polecimy! - złapałem ją w pasie w wzbiłem się w powietrze. Dziewczyna pisnęła przestraszona i wtuliła się we mnie, drżąc. Chcąc jej pomóc, stworzyłem śnieżynkę. Gdy płatek śniegu wniknął w policzek Roszpunki, przed jej oczami pojawiły się błękitne błyski. Ośmielona blondyna spojrzała w dół i zaczęła się śmiać. Rozłożyła szeroko ramiona, chłonąc wiatr, muskający jej twarz. Podmuchy powietrza rozsupływały jej złote włosy, które po chwili powiewały w całej swojej okazałości, gubiąc kwiatki.
- Tylko mi nie odleć, ptaszyno - zaśmiałem się, na co ona odpowiedziała typowo dziewczyńskim chichotem - Wierzysz w Wróżkę-Zębuszkę, Piaskowego Ludka, Świętego Mikołaja i Kangura Wielkanocnego? - spytałem. Spojrzała na mnie jak na idiotę.
- Co za głupie pytanie! Oczywiście, że tak! - zaszokowana, że pytam ją o coś tak oczywistego. Przynajmniej z jej punktu widzenia.
- To przynajmniej oszczędzi problemu komunikacji - stwierdziłem z nutą zawodu. Przyznam otwarcie - poczułbym się lepiej, gdyby nie wierzyła. W końcu państwo Jesteśmy-Wspaniali-Bo-Wybrał-Nas-Księżyc dowiedzieliby się, jak to jest być niewidzialnym
- Czemu jesteś zazdrosny? - zapytała ciekawsko
- Wcale, że nie jestem! - zaprotestowałem z naburmuszoną miną. Zadrżała pod wpływem stłumionego śmiechu - Dobra, może trochę. Ale tylko odrobinkę!
- O co chodzi? Może mogę ci jakoś pomóc? - zaoferowała
- Chodzi o to... eh, całe moje życie... - trudno było mi się wysłowić - Zawsze byłem samotny. Niewidzialny. Księżyc nigdy nie powiedział mi nawet słowa, prócz dnia, gdy nadał mi imię. A Strażnicy? Znani, widzialni ulubieńcy Srebrzystego Oblicza. Do dziś znałem tylko Zająca, a on nazywał mnie "pomyłką". Nie potrafię wyzbyć się zawiści. - przyznałem z westchnieniem - Dobra, koniec o mnie. Teraz twoja kolej!
- Wiesz o mnie więcej niż ja sama! Co mam ci niby opowiedzieć? - pokazała mi język
- Królewna się obraża? Dostałem tylko pobieżne informacje o tobie. Jestem ciekaw jak wytrzymałaś tyle lat w zamknięciu i nigdy nawet nie chciałaś jej opuścić... i zastanawia mnie jakim cudem wyszłaś w końcu z tej wieży. Jak spotkałaś Annę i kim ona właściwie jest? - najważniejsze dla mnie było właśnie to ostatnie pytanie. Musiałem się dowiedzieć co to za dziewczyna.
- Mama... znaczy Gertruda - poprawiła się - Tak mnie wychowała. Zawsze lubiłam czytać, choć w wieży były tylko trzy książki i uczyć się. Na przykład czym są owe światełka na niebie, pojawiające się w noc moich urodzin. Nadal nie wiem co to... to nie gwiazdy - tylko tyle udało mi się ustalić. Nigdy nie wolno mi było ją prosić o wyjście na zewnątrz. Zawsze mówiła, że ludzie są okrutni, niegodziwi i chciwi. Wieża była dla mnie jedynym rozwiązaniem, biorąc pod uwagę... - zamilkła na chwileczkę - okoliczności. I nie byłam sama. Miałam Pascala - uniosłem pytająco brwi, ale nie rozwinęła tematu - Gertruda co ranek wychodziła i powracała wieczorem. Wczoraj przyszła wcześniej... jak zawsze zrzuciłam jej włosy jak linę, za pomocą której wciągałam ją na górę. Ale tym razem kazała mi spakować koszyk i spuścić go na dół. A potem... powiedziała "A teraz ty chodź, kwiatuszku". Zawahałam się, bo przecież nigdy nie pozwalała mi opuszczać domu. Niepewnie zeskoczyłam, asekurując się włosami. Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę jestem na zewnątrz. Patrząc przez okno przez te lata nie byłam w stanie dobrze wyobrazić sobie miękkości trawy czy odgłosów tłumy albo nawet konia. Gdy zapadł zmrok znalazłyśmy schronienie w przytulnej jaskini. Gertruda rozpaliła ognisko byśmy nie zmarzły i zjadłyśmy kolację. Byłam tak szczęśliwa, bo spełniły się moje marzenia... przytuliłam ją. Kobieta, która mnie wychowała, była ode mnie wyższa o jakieś pół głowy, a osoba, do której się przytuliłam, była mojego wzrostu. Odskoczyłam przestraszona i iluzja znikła. Przede mną stała zakapturzona postać. Chciałam uciec, ale tuż przed moim nosem wyrosła świetlista ściana. Anna miała wyciągnięte ręce w błagalnym geście. "Roszpunko, spokojnie, wszystko ci wytłumaczę!" krzyknęła. Szybko zaczęła mi opowiadać po co mnie zabrała z wieży. Ale tylko pobieżnie. Właściwie nic o niej nie wiem... Pochodzi gdzieś z północy, uciekła z domu, gdy miała osiem lat, jak to ujęła "robiąc coś, po czym i tak nie potrafiłaby spojrzeć rodzicom w oczy". Już nigdy nie zobaczyła rodziny.
Nagle kątem oka uchwyciłem jakiś ruch z boku. Szybko spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem koniopodobnego stwora. Wyglądał jakby był z piasku, ale czarnego.
- Lądujemy! - ostrzegłem ją, szybko opadając na ziemię. W powietrzu nie mogłem walczyć, bo miałem zajęte ręce, a to coś nie wyglądało na przyjazne. I nie było samo.
Na polankę, na której staliśmy weszło z dwadzieścia takich monstrów. W pyskach miały spiłowane na ostro kły i pazury zamiast kopyt.
- No to mamy problem, blondi... - powiedziałem powoli
- C-co to jest?! - pisnęła Roszpunka
- Nie mam bladego pojęcia, ale chyba nie jest przyjazne - odparłem, zaciskając mocniej palce na kiju.
- Po co ci ten patyk?! - krzyknęła spanikowana
- No wiesz?! - oburzyłem się - To źródło mojej mocy! - na dowód machnąłem nim, zamrażając trzy potwory jednocześnie. Pozostałym stworom nie spodobało się to i rżąc rzuciły się na mnie. Odepchnąłem blondi, by monstra jej nie zaatakowały. Kilkoma ruchami zniszczyłem kolejne pięć koniopodobnych i wzbiłem się w powietrze. Jeden potwór wbił mi kły w stopę, ściągając mnie z powrotem na ziemię. Pociemniało mi w oczach, gdy spotkałem się z ziemią. Inny "cosiek" wgryzł mi się w przedramię, przez co wypuściłem kij z ręki. Z ust wyrwał mi się okrzyk bólu. Monstra rzuciły się na mnie, szarpiąc mi bluzę pazurami i tnąc ciało.
- To przynajmniej oszczędzi problemu komunikacji - stwierdziłem z nutą zawodu. Przyznam otwarcie - poczułbym się lepiej, gdyby nie wierzyła. W końcu państwo Jesteśmy-Wspaniali-Bo-Wybrał-Nas-Księżyc dowiedzieliby się, jak to jest być niewidzialnym
- Czemu jesteś zazdrosny? - zapytała ciekawsko
- Wcale, że nie jestem! - zaprotestowałem z naburmuszoną miną. Zadrżała pod wpływem stłumionego śmiechu - Dobra, może trochę. Ale tylko odrobinkę!
- O co chodzi? Może mogę ci jakoś pomóc? - zaoferowała
- Chodzi o to... eh, całe moje życie... - trudno było mi się wysłowić - Zawsze byłem samotny. Niewidzialny. Księżyc nigdy nie powiedział mi nawet słowa, prócz dnia, gdy nadał mi imię. A Strażnicy? Znani, widzialni ulubieńcy Srebrzystego Oblicza. Do dziś znałem tylko Zająca, a on nazywał mnie "pomyłką". Nie potrafię wyzbyć się zawiści. - przyznałem z westchnieniem - Dobra, koniec o mnie. Teraz twoja kolej!
- Wiesz o mnie więcej niż ja sama! Co mam ci niby opowiedzieć? - pokazała mi język
- Królewna się obraża? Dostałem tylko pobieżne informacje o tobie. Jestem ciekaw jak wytrzymałaś tyle lat w zamknięciu i nigdy nawet nie chciałaś jej opuścić... i zastanawia mnie jakim cudem wyszłaś w końcu z tej wieży. Jak spotkałaś Annę i kim ona właściwie jest? - najważniejsze dla mnie było właśnie to ostatnie pytanie. Musiałem się dowiedzieć co to za dziewczyna.
- Mama... znaczy Gertruda - poprawiła się - Tak mnie wychowała. Zawsze lubiłam czytać, choć w wieży były tylko trzy książki i uczyć się. Na przykład czym są owe światełka na niebie, pojawiające się w noc moich urodzin. Nadal nie wiem co to... to nie gwiazdy - tylko tyle udało mi się ustalić. Nigdy nie wolno mi było ją prosić o wyjście na zewnątrz. Zawsze mówiła, że ludzie są okrutni, niegodziwi i chciwi. Wieża była dla mnie jedynym rozwiązaniem, biorąc pod uwagę... - zamilkła na chwileczkę - okoliczności. I nie byłam sama. Miałam Pascala - uniosłem pytająco brwi, ale nie rozwinęła tematu - Gertruda co ranek wychodziła i powracała wieczorem. Wczoraj przyszła wcześniej... jak zawsze zrzuciłam jej włosy jak linę, za pomocą której wciągałam ją na górę. Ale tym razem kazała mi spakować koszyk i spuścić go na dół. A potem... powiedziała "A teraz ty chodź, kwiatuszku". Zawahałam się, bo przecież nigdy nie pozwalała mi opuszczać domu. Niepewnie zeskoczyłam, asekurując się włosami. Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę jestem na zewnątrz. Patrząc przez okno przez te lata nie byłam w stanie dobrze wyobrazić sobie miękkości trawy czy odgłosów tłumy albo nawet konia. Gdy zapadł zmrok znalazłyśmy schronienie w przytulnej jaskini. Gertruda rozpaliła ognisko byśmy nie zmarzły i zjadłyśmy kolację. Byłam tak szczęśliwa, bo spełniły się moje marzenia... przytuliłam ją. Kobieta, która mnie wychowała, była ode mnie wyższa o jakieś pół głowy, a osoba, do której się przytuliłam, była mojego wzrostu. Odskoczyłam przestraszona i iluzja znikła. Przede mną stała zakapturzona postać. Chciałam uciec, ale tuż przed moim nosem wyrosła świetlista ściana. Anna miała wyciągnięte ręce w błagalnym geście. "Roszpunko, spokojnie, wszystko ci wytłumaczę!" krzyknęła. Szybko zaczęła mi opowiadać po co mnie zabrała z wieży. Ale tylko pobieżnie. Właściwie nic o niej nie wiem... Pochodzi gdzieś z północy, uciekła z domu, gdy miała osiem lat, jak to ujęła "robiąc coś, po czym i tak nie potrafiłaby spojrzeć rodzicom w oczy". Już nigdy nie zobaczyła rodziny.
Nagle kątem oka uchwyciłem jakiś ruch z boku. Szybko spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem koniopodobnego stwora. Wyglądał jakby był z piasku, ale czarnego.
- Lądujemy! - ostrzegłem ją, szybko opadając na ziemię. W powietrzu nie mogłem walczyć, bo miałem zajęte ręce, a to coś nie wyglądało na przyjazne. I nie było samo.
Na polankę, na której staliśmy weszło z dwadzieścia takich monstrów. W pyskach miały spiłowane na ostro kły i pazury zamiast kopyt.
- No to mamy problem, blondi... - powiedziałem powoli
- C-co to jest?! - pisnęła Roszpunka
- Nie mam bladego pojęcia, ale chyba nie jest przyjazne - odparłem, zaciskając mocniej palce na kiju.
- Po co ci ten patyk?! - krzyknęła spanikowana
- No wiesz?! - oburzyłem się - To źródło mojej mocy! - na dowód machnąłem nim, zamrażając trzy potwory jednocześnie. Pozostałym stworom nie spodobało się to i rżąc rzuciły się na mnie. Odepchnąłem blondi, by monstra jej nie zaatakowały. Kilkoma ruchami zniszczyłem kolejne pięć koniopodobnych i wzbiłem się w powietrze. Jeden potwór wbił mi kły w stopę, ściągając mnie z powrotem na ziemię. Pociemniało mi w oczach, gdy spotkałem się z ziemią. Inny "cosiek" wgryzł mi się w przedramię, przez co wypuściłem kij z ręki. Z ust wyrwał mi się okrzyk bólu. Monstra rzuciły się na mnie, szarpiąc mi bluzę pazurami i tnąc ciało.
W pewnym momencie złote lasso schwyciło dwa koniopodobne, które rozpłynęły się w złoty piach. Wciąż mając mroczki przed oczami wymacałem laskę. Nade mną słychać było wściekłe rżenie potworów i piski Roszpunki; sypał się złoty pył.
Kiedy tylko zacisnąłem palce na swojej własności, rozbłysło zimne, niebieskie światło, a ja na chwilę straciłem kontakt z rzeczywistością. Następne co zapamiętałem to zaniepokojona blondynka, która obwiązała mnie w pasie włosami i ciągnęła w bliżej nieokreślonym kierunku.
Ciepła woda przywróciła mi całkowitą przytomność. Błyskawicznie podniosłem się do pozycji siedzącej, podpierając się rękami, co wywołało straszny ból w prawej ręce. Z cichym sykiem przeniosłem ciężar ciała na lewą.
- Weź mnie nie strasz, blondi! - zawołałem, parskając wodą, która dostała mi się do nosa
- Ja cię straszę?! - obruszyła się - Spójrz lepiej jak ty wyglądasz!
Trochę racji miała, nie wyglądałem najlepiej. Bluza cała w strzępach, ręka poszarpana, stopa też w nie najlepszym stanie. Całe ramiona, klatkę piersiową i brzuch miałem pocięty. No i w bonusie jeszcze pełno krwi.
To by wyjaśniało rudawe zabarwienie części włosów Roszpunki, w końcu mnie nimi holowała.
- No to Strażnicy sobie na nas poczekają - skwitowałem - W tym stanie nie zabiorę cię na biegun, a leczenie zajmie mi co najmniej trzy tygodnie jak nie więcej - westchnąłem - Cholerne koszmary, to była jedna z moich ulubionych bluz...
- Jesteś cały pokrwawiony i przejmujesz się w co jesteś ubrany?! - dziewczynie z niedowierzania głos podniósł się o kilka oktaw w górę, z czego moje uszy nie były zadowolone.
- Mogłabyś ciszej z łaski swojej? Głowa mi pęka - przeczesałem lewą ręką białe włosy - I przestań się mnie czepiać, blondi
- Roszpunka!
- Na zdrowie. Sam bym dał radę dolecieć do bazy Strażników, ale cię tu nie zostawię. Zresztą w tym stanie im nie pomogę. Jakbyś nie zauważyła mam niesprawną rękę, nogę i ogólnie ledwie się ruszam. - blondyna miała minę jakby walczyła z samą sobą, ale po chwili powiedziała:
- Pomożesz mi potem doczyścić włosy? - z ust wyrwał mi się nieartykułowany dźwięk niedowierzania
- Laska, ja nie wiem co ty sobie wyobrażasz, ale aktualnie nie jestem w stanie - burknąłem
Kobiety... ja tu ledwo żyje (dobra, jestem martwy, ale to bez różnicy), a ona tylko o fryzurze! Ręce opadają... po prostu zero empatii w ludziach.
Blondi westchnęła i zaczęła mnie obwiązywać włosami. Byłem na tyle zaskoczony, że nawet się nie poruszyłem.
- Czuję się jak złota mumia - mruknąłem. Od szyi w dół byłem cały skrępowany lśniącymi więzami.
- Siedź cicho - skarciła mnie. Wzięła głęboki oddech i zaintonowała:
Kwiatku światło zbudź, - jej pukle zaczęły robić się jaśniejsze; pięknie śpiewała
Okaż mocy dar
Odwróć czasu bieg,
I zwróć mi dawny skarb. - teraz jej włosy już świeciły swoim własnym światłem
Ulecz każdą z ran
Odmień losu plan
Co stracone znajdź
I zwróć mi dawny skarb - wracały mi siły
Mój dawny skarb...
- Dużo widziałem, ale laski z włosami robiącymi za świece to nie widziałem - wykrztusiłem
Kiedy tylko zacisnąłem palce na swojej własności, rozbłysło zimne, niebieskie światło, a ja na chwilę straciłem kontakt z rzeczywistością. Następne co zapamiętałem to zaniepokojona blondynka, która obwiązała mnie w pasie włosami i ciągnęła w bliżej nieokreślonym kierunku.
Ciepła woda przywróciła mi całkowitą przytomność. Błyskawicznie podniosłem się do pozycji siedzącej, podpierając się rękami, co wywołało straszny ból w prawej ręce. Z cichym sykiem przeniosłem ciężar ciała na lewą.
- Weź mnie nie strasz, blondi! - zawołałem, parskając wodą, która dostała mi się do nosa
- Ja cię straszę?! - obruszyła się - Spójrz lepiej jak ty wyglądasz!
Trochę racji miała, nie wyglądałem najlepiej. Bluza cała w strzępach, ręka poszarpana, stopa też w nie najlepszym stanie. Całe ramiona, klatkę piersiową i brzuch miałem pocięty. No i w bonusie jeszcze pełno krwi.
To by wyjaśniało rudawe zabarwienie części włosów Roszpunki, w końcu mnie nimi holowała.
- No to Strażnicy sobie na nas poczekają - skwitowałem - W tym stanie nie zabiorę cię na biegun, a leczenie zajmie mi co najmniej trzy tygodnie jak nie więcej - westchnąłem - Cholerne koszmary, to była jedna z moich ulubionych bluz...
- Jesteś cały pokrwawiony i przejmujesz się w co jesteś ubrany?! - dziewczynie z niedowierzania głos podniósł się o kilka oktaw w górę, z czego moje uszy nie były zadowolone.
- Mogłabyś ciszej z łaski swojej? Głowa mi pęka - przeczesałem lewą ręką białe włosy - I przestań się mnie czepiać, blondi
- Roszpunka!
- Na zdrowie. Sam bym dał radę dolecieć do bazy Strażników, ale cię tu nie zostawię. Zresztą w tym stanie im nie pomogę. Jakbyś nie zauważyła mam niesprawną rękę, nogę i ogólnie ledwie się ruszam. - blondyna miała minę jakby walczyła z samą sobą, ale po chwili powiedziała:
- Pomożesz mi potem doczyścić włosy? - z ust wyrwał mi się nieartykułowany dźwięk niedowierzania
- Laska, ja nie wiem co ty sobie wyobrażasz, ale aktualnie nie jestem w stanie - burknąłem
Kobiety... ja tu ledwo żyje (dobra, jestem martwy, ale to bez różnicy), a ona tylko o fryzurze! Ręce opadają... po prostu zero empatii w ludziach.
Blondi westchnęła i zaczęła mnie obwiązywać włosami. Byłem na tyle zaskoczony, że nawet się nie poruszyłem.
- Czuję się jak złota mumia - mruknąłem. Od szyi w dół byłem cały skrępowany lśniącymi więzami.
- Siedź cicho - skarciła mnie. Wzięła głęboki oddech i zaintonowała:
Kwiatku światło zbudź, - jej pukle zaczęły robić się jaśniejsze; pięknie śpiewała
Okaż mocy dar
Odwróć czasu bieg,
I zwróć mi dawny skarb. - teraz jej włosy już świeciły swoim własnym światłem
Ulecz każdą z ran
Odmień losu plan
Co stracone znajdź
I zwróć mi dawny skarb - wracały mi siły
Mój dawny skarb...
- Dużo widziałem, ale laski z włosami robiącymi za świece to nie widziałem - wykrztusiłem
Ja się przyznam bez bicia, że zobaczyłam rozdział tego samego dnia, którego go dodałaś, ale nie miałam czasu przeczytać. A później... nieco mi się nie chciało...
OdpowiedzUsuńNo bo cóż, akcja w miarę, ale.... jak dla mnie.... jest trochę nudnawo... (boże... w takim razie moje opowiadanie ciągnie się jak flaki z olejem....)
Ale pod względem technicznym - nie mam zastrzerzeń ;)
Pewnie później będzie trochę ciekawiej, ty się wprawisz, a ja może przestanę narzekać.
Pozdrawiam ciepło, życzę mnóstwa weny i czasu na pisanie! ♥
Dziewczyno, spójrz na to poważnie - gdyby cały czas się coś działo, to szybko by się to nudziło. A poza tym - czy ty chcesz mi Jacka zamęczyć na samym początku?! No wiesz?!
UsuńCiekawie to nie to samo co "ciągle się coś dzieje" znam dużo blogów na których ciągle się coś dzieje i są nudne. Jest kilka blogów na których autorka tak w zasadzie pisze o niczym a nie można się od tego oderwać ;)
Usuńeh...... jak na przyszłość dodam taki kom to się mną nie przejmuj. Gadam głupoty a ty piszesz świetnie.