środa, 14 października 2015

Rozdział 6 - Jak ogień i lód

 Za mną stała zakapturzona postać.
 - Anna - bardziej stwierdziłem niż zapytałem
 - Po co mnie szukałeś? - spytała cicho - Co jeszcze chcesz zniszczyć?
 - To twoje zaufanie do duchów bywa dobijające... - westchnąłem
 - Tylko księżycowych. Inne muszą być mi posłuszne - odparła zimno - W mojej władzy są cienie, które je skrywają. Żaden nie jest w stanie się mnie sprzeciwić.
 Normalnie nie czuję zimna, ale mógłbym przysiąc, że temperatura wokół nas opadła o kilka stopni. Właśnie, mamy ciepłą wiosnę, a ona w czarnym płaszczu. Czy jej nie jest z gorąco?
 - Dlaczego ukrywasz twarz? Nie chcesz olśnić ludzi swym światłem? - uśmiechnąłem się szeroko
 - To światło nie należy tylko do mnie - powiedziała zagadkowo - A gdybym pokazała ci me oblicze nigdy już nie zaznałabym wolności na tym świecie.
 Nie no, czy wszyscy na tym świecie chcą mnie wkurzyć? Ruda się rządzi, blondi to... no cóż, słodka blondynka, North z tym swoim "mamy ważniejsze sprawy"... a Anna nie przejdzie do sedna tylko jakieś zagadki mówi...
 Dobra, spróbujmy inaczej.
 - Czemu nie ma cię w Księdze Obdarzonych?
 - Ma siostra półkrwi pomogła mi rozpłynąć się w ciemności - jej krwistoczerwone usta  rozciągnęły się w zimnym uśmiechu - W zamian za własny kąt na tym świecie.
 - Mieszkacie razem? - spytałem nie do końca rozumiejąc jej słowa. Dziewczyna zastygła na chwilę, po czym wybuchnęła perlistym śmiechem - Co się śmiejesz? - burknąłem urażony. Anna uniosła dłoń do ust, tłumiąc kolejną salwę chichotu. Dopiero teraz zauważyłem, że na rękach ma cieniste rękawiczki
 - Można powiedzieć, iż mieszkamy razem. - jej uśmiech był teraz czymś więcej niż wykrzywieniem ust - Jesteśmy ze sobą bardzo blisko, choć daleko. Ona... - Anna zawahała się na chwilę - ...bardzo się różni ode mnie. Jak ciemność i światło - kąciki jej ust delikatnie uniosły się ku górze
 -  Jak ogień i lód - dodałem. Dziewczyna cofnęła się o krok, chyba przestraszona, ale nie byłem w stanie stwierdzić na pewno, bo widziałem zaledwie kawałek jej twarzy.
 - Czas na ciebie, Jacksonie Frost - oznajmiła lodowato
 - Anno, przepraszam! Ja nie chciałem... - złapałem ją za rękę. Miała ciepłe dłonie. Gwałtowny błysk światła cisnął mną o pień drzewa.
 - N-nigdy mnie nie dotykaj - powiedziała łamiącym się głosem dziewczyna, przyciskając dłoń do piersi. W jej słowach można było dosłyszeć rozpacz. Potem odwróciła się na pięcie i pobiegła w las.
 Usiłowałem ją gonić, ale przed oczami tańczyły mi mroczki i wszystko mnie bolało. Nagle Anna zniknęła, jakby zapadła się pod ziemię. Stałem jeszcze chwilę jak idiota, ale nie dojrzałem nigdzie nawet jej śladu.
 Jakby nigdy nie istniała.
 Zdezorientowany wzbiłem się w powietrze i poleciałem na biegun. Tam blondi prawie dostała zawału na mój widok.
 - Jack! - pisnęła przerażona - Co ci się stało?
 Spojrzałam po sobie, nie rozumiejąc o co jej chodzi. I zobaczyłem. Bluzę miałem osmaloną, a szyję i ręce mocno poparzone.
 - Annie nie spodobało się to co powiedziałem - przyznałem
 - A co jej powiedziałeś? - spytała zaciekawiona Merida
 - Mówiła, że ona i jej siostra różnią się jako ciemność i światło, a ja dorzuciłem inne porównanie, jak ogień i lód. Nieźle to nią wstrząsnęło. Chciała iść, ale złapałem ją za rękę, no i to jej nie przypadło do gustu. Cisnęła mną o drzewo.
 - Kiedy ty się nauczysz szanować przestrzeń prywatną? - zapytała Ruda
 - Za kolejne trzysta lat? - powiedziałem z niewinnym uśmieszkiem. Roszpunka rzuciła we mnie swoimi włosami niczym lassem, uniemożliwiając mi poruszanie rękami - Mogłabyś następnym razem uprzedzać zanim zrobisz ze mnie mumię? - poprosiłem, ale blondyna mnie zignorowała i zaczęła śpiewać.
 - Mam wrażenie, że jesteś masochistą - powiedziała jak skończyła mnie leczyć. Z ulgą wyplątałem się z jej pukli, bo nie lubiłem być związany. Zresztą kto lubi...
 - Czepiasz się, to był zwykły wypadek - machnąłem ręką
 - Tja, strasznie często masz te "wypadki" - narysowała w powietrzu cudzysłów
***
 Jasnowłosa dziewczyna stała na balkonie swego zamku. Jej przenikliwe oczy już dawno wychwyciły dwójkę mężczyzn, którzy zakradali się do jej pałacu. Naiwne z ich strony było myślenie, że Ona ich nie zauważy. Ona zawsze wiedziała, że ktoś się włamuje czy choćby zbyt blisko podchodzi.
 Przybysze przystanęli przy ogromnych, lodowych wrotach dzieląc między siebie bełty i ładując kusze. Wszyscy myśleli, że te zabawki ją powstrzymają. Na jej twarzy zagościł smutny uśmiech. Nie lubiła zabijać, ale nie dawano jej wyboru.
 Z resztą jej siostra to uwielbiała patrzeć jak jasnowłosa odbiera życie, a ta nie potrafiła jej odmówić.
 "Mamy gości!", zawołał rozradowany głosik w jej głowie. "Czas ich przywitać!"
 Młoda kobieta z westchnieniem przeszła do górnej sali. Już po chwili pierwszy bełt śmignął w jej stronę. Złapała go w locie, kilka centymetrów przed twarzą, po czym odrzuciła z powrotem. Mężczyzna ledwo zdążył uskoczyć przed pociskiem.
 Jej oczy stały się bladozłote.
 - Okrąż! - zawołał drugi. Jasnowłosa uśmiechnęła się pod nosem. Zawsze ten sam manewr... 
 Machnięcie ręką i oto jeden z jej przeciwników został przybity do ściany. Po soplach spływała krew z przebitego gardła, plamiąc szkarłatem posadzkę.
 - Teraz lepiej - powiedziała z olśniewającym uśmiechem, spoglądając na drugiego wojownika. Przerażony mężczyzna celował w jej stronę, ale kobieta jednym promieniem lodu wytrąciła mu broń z ręki. Gdy ten chciał uciec odcięła mu drogę z obu stron ogromnymi ścianami. Zachichotała niczym małe dziecko, kiedy ten zdał sobie sprawę ze swojego położenia. - Nie trzeba było tu przychodzić - zacmokała niezadowolona - Mam nadzieję, że się pożegnałeś, bo rodziny już raczej nie zobaczysz - zaśmiała się, po czym wzniosła również przed nim blok lodu i za pomocą magii wypchnęła go przez balkon do przepaści.
 Mrugnęła i jej oczy odzyskały lazurową barwę.

środa, 30 września 2015

Rozdział 5 - To nie takie proste...

Witojcie!
Ważne info na przyszłość: nie zacznę
nawet pisać nexta, dopóki nie będzie
choć jednego komentarza. Nie ma tak
dobrze, trzeba komentować, bo to nic
przyjemnego dla autora, gdy pisze w próżnicę.

~*~

 Przyznaję, te świecące włosy mnie zaskoczyły. A także fakt, że po śpiewie Roszpunki moje rany błyskawicznie się zaleczyły. Chociaż było dużo roboty z doczyszczeniem jej złotych pukli z krwi, ale to tylko taki drobny szczegół... Przynajmniej umyłem sobie twarz, włosy i ręce, bo szkarłat na białym mocno się odcina. Bluzy nawet nie próbowałem prać; byłoby to bez sensu biorąc pod uwagę fakt, że i tak nadaje się tylko do wywalenia.
 Po uzdrowieniu od razy chciałem lecieć na biegun, ale blondi, jak to tylko kobiety umieją, uparła się, że musi najpierw dostać się do wieży, ponieważ zostawiła tam Pascala. Przynajmniej dowiem się kto to. Może jej brat? Albo chłopak? Ojciec? Cóż, jak zobaczę to będę wiedzieć.
 - Przynajmniej jakieś ciepłe ciuchy weź, bo na biegunie jest mroźnie - wykrzywiłem usta niezadowolony - I zostaw mi trochę babeczek
 - Jasne, jasne - przytaknęła zamyślona, po czym skojarzyła co powiedziałem - Czekaj... a skąd ty wiesz, że mam babeczki?!
 - Eee... no, bo... ten, no... ups - uśmiechnąłem się nerwowo - Wiesz, trochę cię szukałem... i trafiłem do wieży, więc ją przeszukałem... i zupełnie przypadkiem trafiłem na twoje wypieki - wyszczerzyłem się - A tak przy okazji, pięknie malujesz - dziewczyna zarumieniła się mocno
 Gdy tylko przekroczyliśmy próg (a właściwie parapet) wieży, Roszpunka wskoczyła na kominek i rozchyliła poły materiału, które zwisały nad nim. Odsłoniła w ten sposób kawałek obrazu.
 Większość malowidła zajmowało niebo, a na nim było pełno światełek. Pod nim  był las, na jednym z drzew siedziała młoda dziewczyna o złotych, długich włosach. Po chwili rozpoznałem w niej Roszpunkę. Dopiero wtedy zrozumiałem co przedstawiał obraz - jej marzenie. Zobaczyć z bliska "latające światła". Zagwizdałem z podziwem; ma dziewczyna talent.
 Ale ona była skupiona na małym stworku, który przylgnął do obrazu. Nie zauważyłem go wcześniej, bo miał tę samą barwę co tło, na którym przycupnął, jednak w jej dłoniach zmienił barwę na zieloną i zaskrzeczał.
 - Oj, no weź, przecież nie było ci tu chyba tak źle! - zaprotestowała blondi. Stworek zauważył mnie i wydając z siebie pomruk, przypominający warczenie psa, stał się czerwony - Spokojnie, Pascal. To jest Jack Frost - wyciągnęła przed siebie dłonie z kameleonem.
 - TO jest Pascal, przez którego jeszcze nie jesteśmy w drodze na biegun? - uderzyłem się otwartą dłonią w czoło - Księżycu, daj mi cierpliwość do tego człowieka...
 - O co ci chodzi?! - oburzyła się
 - Pakuj się, ciepłe ciuchy przydadzą ci się na biegunie... - machnąłem ręką i poszedłem do kuchni. W szafce zostało jeszcze trochę tych pysznych babeczek. Spałaszowałem większość, popijając sokiem z kiwi i przegryzając sałatą.
 Wiem, oryginalne zestawienie smakowe, jednak gdy się je raz na (kilka) miesiąc (-ęcy) to wcinasz wszystko. Chociaż jeśli najnormalniej w świecie nie musisz jeść, to życie jest o wiele prostsze.
 Kiedy kończyłem już ciasteczka z czekoladą, do kuchni weszła Roszpunka.
 Miała na sobie grubszą, różowofioletową suknię za kolano, różową pelerynę i nieco ciemniejszy kapturek. Niemal wszystko było obszyte białym futerkiem. I świetnie podkreślało jej figurę...
 - Jack! Zjadłeś wszystkie ciastka?!
 - Głodny byłem - skłamałem, wzruszając ramionami. Tak naprawdę nigdy nie byłem głodny, ale blondi nie musi tego wiedzieć. Dziewczyna machnęła ręką i wyciągnęła zza pleców kolejną różową szmatę.
 - Mam dla ciebie bluzę, bo ta, którą masz na sobie, nie nadaje się już do niczego - zaprezentowała w całej okazałości ubranie w wybitnie niemęskim kolorze
 - Nie włożę tego! - zaprotestowałem - Nie mam zamiaru dawać Kangurowi kolejnych powodów do docinków!
 - Jackuś... - zrobiła minę słodkiego szczeniaczka
 - Nie nazywaj mnie tak! I nie ma mowy! Nie założę nic różowego!
 - Bo z tobą nie polecę! - zagroziła. Roześmiałem się na jej deklarację.
 - Trudno, laska. Powiem Strażnikom, że nie udało mi się cię znaleźć, a wtedy ściągnie cię ktoś inny. Niekoniecznie tak wspaniały i czarujący jak ja - powiedziałem z uśmiechem. Dziewczyna otworzyła usta, ale jedyne na co się zdobyła to burknięcie pod nosem, bo zabrakło jej argumentów - Młoda, lecimy czy nie? - spytałem błagalnie, bębniąc palcami po spodniach.
 - Co ty taki ruchliwy? - zdziwiła się. Mówiłem już, że jest strasznie słodka, gdy się dziwi? Nie? No to wiecie. Tak uroczo marszczy brwi...
 - Jestem duchem wiatru! - odparłem, przestępując z nogi na nogę - To u mnie normalne.
 - Ile zajmie nam droga? - spytała niepewnie - Daleko stąd do Strażników?
 - Z pełną prędkością jakiś kwadrans - machnąłem ręką i wyciągnąłem z kieszeni mapę - Lekko licząc jakieś pięć tysięcy kilometrów - wskazałem odpowiednie punkty na mapie - Plus dwa razy przejście do innego wymiaru. Najpierw spróbujemy przedostać się przez Arendell, a jak nie da rady, to nadłożymy jakieś dwieście kilometrów, żeby trafić do Mistycznego Lasu, tam są wszystkie przejścia. W sumie tam można spróbować dostać się bezpośrednio do Bazy, co zaoszczędziło by nam jakichś dwóch tysięcy kilometrów...
 - Ile to "kilometr"? - zapytała nierozumiejącym tonem Roszpunka
 - Jakieś piętnaście razy więcej niż twoje włosy - dziewczyna spojrzała na swoje złote pukle i zmartwiła się lekko
 - To strasznie daleko... - bąknęła. Zerknąłem na nią lekko zaskoczony. Daleko? Ja dziennie pokonywałem kilka razy większe odległości
 - Dobra, bierz żabę i  lecimy, zanim tu zwariuję z braku zajęcia
 - To kameleon... - wydęła usta. Wzięła stworka na ręce, a ja złapałem ją w pasie i wyruszyliśmy. - O matko... matko, matko, matko... - powtarzała zaciskając kurczowo powieki. Nie wiem o co jej chodziło, przecież leciałem tylko jakieś dwadzieścia tysięcy kilometrów na godzinę...
 Na szczęście w Mitycznym lesie było przejście prosto do Bazy, co skróciło drogę o połowę. Gdy znaleźliśmy się na miejscu, blondi wyglądała jakby miała zaraz zacząć całować grunt pod nogami. Merida szybko podtrzymała ją i podprowadziła do kanapy, gdzie ta usiadła z ulgą.
 - Nigdy więcej... Jack, nigdy więcej tak szybko - wykrztusiła
 - To było tylko dwadzieścia tysięcy na godzinę - przewróciłem oczami. Ruda spojrzała na mnie zaskoczona.
 - Przecież prędkość dźwięku jest mniejsza! - powiedziała wstrząśnięta - Nie wiedziałam, że latasz aż tak szybko!
 - Jack, co ci się stało? - pisnęła przestraszona wróżka-zębuszka, widząc w jakim stanie jest moja bluza. Podleciała do mnie szybko, sprawdzając czy jestem ranny.
 - Ząbek, spokojnie - powiedziałem z lekkim uśmiechem. Nie spodziewałem się takiej troski z jej strony. Ze strony nikogo właściwie. Ale nie powiem, przyjemne uczucie - Były problemy z koniopodobnymi stworami w Koronie, ale blondi mi pomogła. A potem zrobiła ze mnie złotą mumię i uleczyła.
 Roszpunka dokonała szybkiej prezentacji swoich umiejętności, uzdrawiając zranioną mieczem dłoń Meridy.
 A ja szybko poleciałem do swojej jaskini przebrać się. Trudno poważnie rozmawiać z kimś, gdy zamiast bluzy ma się strzępy.
 - ...i pazury zamiast kopyt. - usłyszałem głos blondyny, gdy wylądowałem znów na parapecie - I te oczy, na pozór piękne, lecz pełne nienawiści tak wielkiej, że wydawałaby się móc kruszyć skały.
 - To twory Mroka albo jego pomocnika - stwierdził Zając - Musimy zacząć działać. Jeśli będziemy zwlekać to zniszczą nas po kolei i nie będziemy w stanie nawet stawić im oporu!
 - Aster, to nie takie proste. Nawet nie jesteśmy pewni z kim walczymy! - zaprotestowała Ząbek
 - Naszym wrogiem jest Pitch, zawsze tak było! - warknął Kangur - Znamy go wystarczająco by go zniszczyć!
 - A wiesz kto jest jego współpracownikiem?! Wiesz jaką ma moc?! - krzyknęła wróżka-zębuszka. Zaskoczyło mnie to, bo wcześniej zachowywała się bardzo spokojnie - Nie możemy porywać się na walkę z nieznanym, inaczej nas zaskoczą i przegramy!
 Przemknąłem po cichu bokiem sali, aby nie zwrócić na siebie uwagi kłócącej się dwójki. Zdecydowanie nie chciałbym im przerywać. Ząbek była rozwścieczona, a wierzcie mi - nie ma nic straszniejszego od wróżki-zębuszki na skraju furii. Zaledwie kilka metrów dalej Mikołaj i piaskowy ludek wraz z Roszpunką i Meridą dyskutowali w o wiele spokojniejszy sposób na ten sam temat.
 - North? Mógłbyś mi w czymś pomóc? - zapytałem
 - Jasne, o co chodzi? - odparł wielkolud
 - W Koronie spotkałem dziwną dziewczynę, przedstawiła się jako Anna, pochodzi z północy. Miałem przez nią małe problemy z odnalezieniem blondi, bo ta wyprowadziła ją podstępem z wieży. Dałoby się ją jakoś znaleźć?
 - Jack, nie masz jakichś dokładniejszych informacji o niej? Wygląd, wiek, miasto, z którego pochodzi, cokolwiek? Inaczej nie potrafię ci pomóc, bo w samej Polsce, a nie jest to wielki kraj jest ponad milion kobiet o tym imieniu!
 - Nie wiemy jak wyglądała, bo zawsze była okryta płaszczem - wtrąciła się Roszpunka - Nawet twarzy nigdy nie pokazywała... gdy miała osiem lat uciekła z domu, robiąc coś strasznego, ale nie wiem co, nie chciała powiedzieć. Nigdy już nie wróciła.
 - Do tego ma moc światła i widzi duchy - uzupełniłem wypowiedź blondynki
 - Było tak od razu! Osób z jakimiś zdolnościami czy darami jest tylko kilkadziesiąt, więc są szanse, że znajdziecie tę swoją Annę. Chodźcie!
 Zabrał nas do biblioteki. Pomieszczenie było ogromne, z regałami pod sam sufit (a sufity są tu tak wysoki, że ledwo widać krokwie) i do końca ścian, aż ginęły w ciemnościach. Mikołaj podszedł do półki i pchnął jedną z książek tak mocno, że wpadła do środka. Drewniany mebel powoli wsunął się w sklepienie, odsłaniając misternie zdobione drzwi. North otworzył je i zaprosił nas gestem do środka. Przepuściłem blondi i wszedłem do środka, przyglądając się niewielkiej biblioteczce. Ciekawe po co im takie zabezpieczenia...
 - Na wypadek, gdyby nasz wróg chciał wydobyć nasze tajemnice - powiedział Strażnik, odgadując nurtujące mnie pytanie
 - A co tu takiego jest? - spytała Roszpunka
 - Najważniejsze księgi, a między innymi ta, która może nam pomóc. Spis wszystkich z niezwykłymi zdolnościami. No dobrze, zobaczmy... o! Tu jest Anna!
 - Ale moce się nie zgadzają - powiedziała cicho blondi. Miała rację, według opisu Anna miała moc ognia, a o widzeniu duchów ani słowa... Zacząłem szybko kartkować księgę, ale nie było w niej nawet słowa o osobie z mocą światła. Za to umiejętność widzenia zmarłych miała jedna dziewczynka, jednak już nie żyjąca.
 - Czy ta książka jest aktualna? Znaczy, czy są osoby z ostatniego stulecia? - spytałem unosząc brwi
 - Ona jest zawsze "aktualna" - powiedział zaskoczony pytaniem North - To magiczna księga!
 - No spójrz. Zdolność widzenia duchów miała tylko Elsa, ale ona nie żyje. Jedyna Anna tutaj ma moc ognia, a nie światła...
 - Oj, tam, komplikujecie sprawę. To pewnie była Diya - machnął niedbale ręką Mikołaj - Ta iluzja Gertrudy i świetlistej ściany by pasowała, bo tak za pomocą powietrza raczej da się zrobić. Chodźcie, mamy ważniejsze sprawy na głowie niż jakaś dziewczyna.
 Kiedy to powiedział, przypomniały mi się słowa Anny.
"Ale takich jak WY to nie obchodzi [...] nasze życie jest dla WAS mniej warte"
 Może miała rację uciekając przed duchami? Może Strażnicy nie byli godni zaufania? Muszę znaleźć Annę i zrobię to, choćbym miał krążyć po wymiarach następne trzysta lat. Zastanawia mnie powód jej nieufności. Nie powiedziała tego podczas naszego poprzedniego spotkania, a naprawdę mnie to zastanawiało. Musieli nieźle zaleźć jej za skórę.
***
 Z bazy zwiałem kilka minut po obejrzeniu księgi. Moje ADHD dawało o sobie znać, nie mogłem tak zostawić sprawy tajemniczej byłej towarzyszki blondi. Cały czas mimowolnie wracałem do niej myślami, wciąż zadając sobie to samo pytanie.
 Kim ona jest?
 Nie mając pomysłu gdzie się udać, poleciałem do Korony. Przechadzając się po uliczkach w centrum miasta, zastanawiałem się nad tą całą sytuacją. Czemu w zbliżającej się walce opowiedziałem się za stroną Strażników zamiast zostać jak zwykle neutralnym? Co mnie naszło? Dobra, prócz uciążliwego rudzielca, który nie miał zamiaru dać mi spokoju dopóki mu nie pomogę...
 - Jesteś taki jak oni, nie masz co udawać - usłyszałem piękny, melodyjny głos za plecami

~*~

CZYTASZ=KOMENTUJESZ

środa, 23 września 2015

Rozdział 4 - Roszpunka!

Na wstępie chciałabym przeprosić za jakość rozdziału.
Trudno mi się skupić na pisaniu, bo moja koleżanka wylądowała w szpitalu
w stanie wręcz zagrażającym życiu. Aktualnie jest w szpitalu w Warszawie,
ale najbardziej martwi mnie, że trzymają ją na oddziale hematologii.
Nie mówią jej o tym, jednak podejrzewają białaczkę...

~*~

 Kim była Anna? Dlaczego wygadywała takie rzeczy? Najstraszniejszy był fakt, że miała rację. Nasze walki nie powinny wpływać na ludzi, a jednak to do niech zwracaliśmy się o pomoc i narażaliśmy ich na śmierć. To niesprawiedliwe... ale będę musiał dopytać Strażników o Annę. Może oni ją znają? Właściwie to nie wiem kto próbował ją zwerbować... Strażnicy czy może to właśnie ona była owym tajemniczym pomagierem Mroka?
 Nie, to już absurd. Jej słowa były tak szczere... ona naprawdę chciała zaprowadzić Roszpunkę do jej prawdziwych rodziców, nie wykorzystać. Czy dobrze robię pomagając Strażnikom?
 Zawsze zresztą mogę się wycofać ze współpracy, przecież nie jestem im nic winien. To nie moja sprawa co się dzieje z Wielkimi Napuszonymi Strażnikami...
 A potem przypomniałem sobie z jak wielką nadzieją patrzyła na mnie Ząbek. Nie mogłem jej zawieść, ale jednocześnie nie byłem w stanie po prostu zabrać ze sobą Roszpunki, tak bez słowa. To ona musiała podjąć decyzje, ja nie byłem w stanie. Tylko jak ją o to spytać? Nagle wpadłem na genialny pomysł. Musiałem ją tylko jakoś wywabić z tłumu...
 Pstryknięciem palców stworzyłem małe, błękitne światełko i posłałem je do blondi. Dziewczyna akurat się zmęczyła tańcami i odeszła kawałek od pozostałych. Widząc mój twór, zaintrygowana wyciągnęła do niego dłoń. Światełko powiodło ją w stronę lasu, a ona szła za nim bez wahania. Nikt nie zwrócił uwagi na jej dziwne zachowanie.
 Podleciałem szybko na polankę, ukrytą przed niepowołanymi oczami pomiędzy drzewami. Samorobiący się lód mógłby wywołać zamieszanie. Szczególnie, że zima już minęła. A szkoda...
 Roszpunka już doszła do miejsca, gdzie siedziałem. Zamknąłem dłoń wokół światełka, gasząc je. Dziewczyna zaczęła się niepokoić, bo w końcu poszła za jakimś błyskiem do miejsca, którego nie znała.
 - H-halo? - zająknęła się lekko - Cz-czy jest tu kto? - głos jej zadrżał. Bała się. Nie chciałem tego. Nie zamierzałem jej straszyć. Stanąłem przed nią i zacząłem pisać palcem w powietrzu, zostawiając niebieskie linie. "Jestem Jack Frost. Przepraszam jeśli cię wystraszyłem, nie chciałem" - Jack? - wyszeptała zadziwiona
 "Chciałem tylko zadać ci pytanie, ale musisz dokładnie przemyśleć odpowiedź. Masz do wyboru dwie opcje: poznać swoich prawdziwych rodziców i spędzić z nimi resztę życia albo pomóc Strażnikom w walce z Mrokiem"
 - Po co mnie tu zwabiłeś? - skrzywiłem się na to określenie. Brzmiało tak oskarżycielsko.
 "Litery tworzące się w powietrzu mogłyby wywołać panikę wśród ludzi. Proszę, odpowiedz na moje pytanie"
 - Prawdziwych rodziców? - spytała cicho - A Gertrude?
 "Porwała cię, gdy byłaś maleńka. Jesteś następczynią tronu Korony. Jedyną córką Króla i Królowej"
 - Ja... ja nie wiem - spuściła głowę - Chciałabym poznać mamę i tatę... ale nie można zostawiać ludzi w potrzebie - powiedziała twardo - Chcę wam pomóc.
 "Jesteś pewna? Mrok jest bardzo silny, nie ma gwarancji, że wyjdziesz z tego bez szwanku"
 Roszpunka patrzyła chwilę w moją stronę, po czym zrobiła coś czego się nie spodziewałem. Musnęła opuszkami palców mój policzek. Zaskoczony rozchyliłem nieco usta, zastygając z uniesionym w powietrzu palcem. Jak?
 - Widzę cię, Jack - uśmiechnęła się - Wiem, że mnie nie zostawisz. Ufam ci
 - Nawet mnie nie znasz - spojrzałem na nią - A mi ufasz? Mógłbym jednym ruchem zmienić cię w lodową rzeźbę
 - Masz dobre serce - położyłam mi dłoń na klatce piersiowej - Nie skrzywdziłbyś mnie. Idziemy do Strażników?
 - Prawie - wyszczerzyłem się - Polecimy! - złapałem ją w pasie w wzbiłem się w powietrze. Dziewczyna pisnęła przestraszona i wtuliła się we mnie, drżąc. Chcąc jej pomóc, stworzyłem śnieżynkę. Gdy płatek śniegu wniknął w policzek Roszpunki, przed jej oczami pojawiły się błękitne błyski. Ośmielona blondyna spojrzała w dół i zaczęła się śmiać. Rozłożyła szeroko ramiona, chłonąc wiatr, muskający jej twarz. Podmuchy powietrza rozsupływały jej złote włosy, które po chwili powiewały w całej swojej okazałości, gubiąc kwiatki.
 - Tylko mi nie odleć, ptaszyno - zaśmiałem się, na co ona odpowiedziała typowo dziewczyńskim chichotem - Wierzysz w Wróżkę-Zębuszkę, Piaskowego Ludka, Świętego Mikołaja i Kangura Wielkanocnego? - spytałem. Spojrzała na mnie jak na idiotę.
 - Co za głupie pytanie! Oczywiście, że tak! - zaszokowana, że pytam ją o coś tak oczywistego. Przynajmniej z jej punktu widzenia.
 - To przynajmniej oszczędzi problemu komunikacji - stwierdziłem z nutą zawodu. Przyznam otwarcie - poczułbym się lepiej, gdyby nie wierzyła. W końcu państwo Jesteśmy-Wspaniali-Bo-Wybrał-Nas-Księżyc dowiedzieliby się, jak to jest być niewidzialnym
 - Czemu jesteś zazdrosny? - zapytała ciekawsko
 - Wcale, że nie jestem! - zaprotestowałem z naburmuszoną miną. Zadrżała pod wpływem stłumionego śmiechu - Dobra, może trochę. Ale tylko odrobinkę!
 - O co chodzi? Może mogę ci jakoś pomóc? - zaoferowała
 - Chodzi o to... eh, całe moje życie... - trudno było mi się wysłowić - Zawsze byłem samotny. Niewidzialny. Księżyc nigdy nie powiedział mi nawet słowa, prócz dnia, gdy nadał mi imię. A Strażnicy? Znani, widzialni ulubieńcy Srebrzystego Oblicza. Do dziś znałem tylko Zająca, a on nazywał mnie "pomyłką". Nie potrafię wyzbyć się zawiści. - przyznałem z westchnieniem - Dobra, koniec o mnie. Teraz twoja kolej!
 - Wiesz o mnie więcej niż ja sama! Co mam ci niby opowiedzieć? - pokazała mi język
 - Królewna się obraża? Dostałem tylko pobieżne informacje o tobie. Jestem ciekaw jak wytrzymałaś tyle lat w zamknięciu i nigdy nawet nie chciałaś jej opuścić... i zastanawia mnie jakim cudem wyszłaś w końcu z tej wieży. Jak spotkałaś Annę i kim ona właściwie jest? - najważniejsze dla mnie było właśnie to ostatnie pytanie. Musiałem się dowiedzieć co to za dziewczyna.
 - Mama... znaczy Gertruda - poprawiła się - Tak mnie wychowała. Zawsze lubiłam czytać, choć w wieży były tylko trzy książki i uczyć się. Na przykład czym są owe światełka na niebie, pojawiające się w noc moich urodzin. Nadal nie wiem co to... to nie gwiazdy - tylko tyle udało mi się ustalić. Nigdy nie wolno mi było ją prosić o wyjście na zewnątrz. Zawsze mówiła, że ludzie są okrutni, niegodziwi i chciwi. Wieża była dla mnie jedynym rozwiązaniem, biorąc pod uwagę... - zamilkła na chwileczkę - okoliczności. I nie byłam sama. Miałam Pascala - uniosłem pytająco brwi, ale nie rozwinęła tematu - Gertruda co ranek wychodziła i powracała wieczorem. Wczoraj przyszła wcześniej... jak zawsze zrzuciłam jej włosy jak linę, za pomocą której wciągałam ją na górę. Ale tym razem kazała mi spakować koszyk i spuścić go na dół. A potem... powiedziała "A teraz ty chodź, kwiatuszku". Zawahałam się, bo przecież nigdy nie pozwalała mi opuszczać domu. Niepewnie zeskoczyłam, asekurując się włosami. Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę jestem na zewnątrz. Patrząc przez okno przez te lata nie byłam w stanie dobrze wyobrazić sobie miękkości trawy czy odgłosów tłumy albo nawet konia. Gdy zapadł zmrok znalazłyśmy schronienie w przytulnej jaskini. Gertruda rozpaliła ognisko byśmy nie zmarzły i zjadłyśmy kolację. Byłam tak szczęśliwa, bo spełniły się moje marzenia... przytuliłam ją. Kobieta, która mnie wychowała, była ode mnie wyższa o jakieś pół głowy, a osoba, do której się przytuliłam, była mojego wzrostu. Odskoczyłam przestraszona i iluzja znikła. Przede mną stała zakapturzona postać. Chciałam uciec, ale tuż przed moim nosem wyrosła świetlista ściana. Anna miała wyciągnięte ręce w błagalnym geście. "Roszpunko, spokojnie, wszystko ci wytłumaczę!" krzyknęła. Szybko zaczęła mi opowiadać po co mnie zabrała z wieży. Ale tylko pobieżnie. Właściwie nic o niej nie wiem... Pochodzi gdzieś z północy, uciekła z domu, gdy miała osiem lat, jak to ujęła "robiąc coś, po czym i tak nie potrafiłaby spojrzeć rodzicom w oczy". Już nigdy nie zobaczyła rodziny.
 Nagle kątem oka uchwyciłem jakiś ruch z boku. Szybko spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem koniopodobnego stwora. Wyglądał jakby był z piasku, ale czarnego.
 - Lądujemy! - ostrzegłem ją, szybko opadając na ziemię. W powietrzu nie mogłem walczyć, bo miałem zajęte ręce, a to coś nie wyglądało na przyjazne. I nie było samo.
 Na polankę, na której staliśmy weszło z dwadzieścia takich monstrów. W pyskach miały spiłowane  na ostro kły i pazury zamiast kopyt.
 - No to mamy problem, blondi... - powiedziałem powoli
 - C-co to jest?! - pisnęła Roszpunka
 - Nie mam bladego pojęcia, ale chyba nie jest przyjazne - odparłem, zaciskając mocniej palce na kiju.
 - Po co ci ten patyk?! - krzyknęła spanikowana
 - No wiesz?! - oburzyłem się - To źródło mojej mocy! - na dowód machnąłem nim, zamrażając trzy potwory jednocześnie. Pozostałym stworom nie spodobało się to i rżąc rzuciły się na mnie. Odepchnąłem blondi, by monstra jej nie zaatakowały. Kilkoma ruchami zniszczyłem kolejne pięć koniopodobnych i wzbiłem się w powietrze. Jeden potwór wbił mi kły w stopę, ściągając mnie z powrotem na ziemię. Pociemniało mi w oczach, gdy spotkałem się z ziemią. Inny "cosiek" wgryzł mi się w przedramię, przez co wypuściłem kij z ręki. Z ust wyrwał mi się okrzyk bólu. Monstra rzuciły się na mnie, szarpiąc mi bluzę pazurami i tnąc ciało.
 W pewnym momencie złote lasso schwyciło dwa koniopodobne, które rozpłynęły się w złoty piach. Wciąż mając mroczki przed oczami wymacałem laskę. Nade mną słychać było wściekłe rżenie potworów i piski Roszpunki; sypał się złoty pył.
 Kiedy tylko zacisnąłem palce na swojej własności, rozbłysło zimne, niebieskie światło, a ja na chwilę straciłem kontakt z rzeczywistością. Następne co zapamiętałem to zaniepokojona blondynka, która obwiązała mnie w pasie włosami i ciągnęła w bliżej nieokreślonym kierunku.
 Ciepła woda przywróciła mi całkowitą przytomność. Błyskawicznie podniosłem się do pozycji siedzącej, podpierając się rękami, co wywołało straszny ból w prawej ręce. Z cichym sykiem przeniosłem ciężar ciała na lewą.
 - Weź mnie nie strasz, blondi! - zawołałem, parskając wodą, która dostała mi się do nosa
 - Ja cię straszę?! - obruszyła się - Spójrz lepiej jak ty wyglądasz!
 Trochę racji miała, nie wyglądałem najlepiej. Bluza cała w strzępach, ręka poszarpana, stopa też w nie najlepszym stanie. Całe ramiona, klatkę piersiową i brzuch miałem pocięty. No i w bonusie jeszcze pełno krwi.
 To by wyjaśniało rudawe zabarwienie części włosów Roszpunki, w końcu mnie nimi holowała.
 - No to Strażnicy sobie na nas poczekają - skwitowałem - W tym stanie nie zabiorę cię na biegun, a leczenie zajmie mi co najmniej trzy tygodnie jak nie więcej - westchnąłem - Cholerne koszmary, to była jedna z moich ulubionych bluz...
 - Jesteś cały pokrwawiony i przejmujesz się w co jesteś ubrany?! - dziewczynie z niedowierzania głos podniósł się o kilka oktaw w górę, z czego moje uszy nie były zadowolone.
 - Mogłabyś ciszej z łaski swojej? Głowa mi pęka - przeczesałem lewą ręką białe włosy - I przestań się mnie czepiać, blondi
 - Roszpunka!
 - Na zdrowie. Sam bym dał radę dolecieć do bazy Strażników, ale cię tu nie zostawię. Zresztą w tym stanie im nie pomogę. Jakbyś nie zauważyła mam niesprawną rękę, nogę i ogólnie ledwie się ruszam. - blondyna miała minę jakby walczyła z samą sobą, ale po chwili powiedziała:
 - Pomożesz mi potem doczyścić włosy? - z ust wyrwał mi się nieartykułowany dźwięk niedowierzania
 - Laska, ja nie wiem co ty sobie wyobrażasz, ale aktualnie nie jestem w stanie - burknąłem
 Kobiety... ja tu ledwo żyje (dobra, jestem martwy, ale to bez różnicy), a ona tylko o fryzurze! Ręce opadają... po prostu zero empatii w ludziach.
 Blondi westchnęła i zaczęła mnie obwiązywać włosami. Byłem na tyle zaskoczony, że nawet się nie poruszyłem.
 - Czuję się jak złota mumia - mruknąłem. Od szyi w dół byłem cały skrępowany lśniącymi więzami.
 - Siedź cicho - skarciła mnie. Wzięła głęboki oddech i zaintonowała:
 Kwiatku światło zbudź, - jej pukle zaczęły robić się jaśniejsze; pięknie śpiewała
 Okaż mocy dar
 Odwróć czasu bieg,
 I zwróć mi dawny skarb. - teraz jej włosy już świeciły swoim własnym światłem
 Ulecz każdą z ran
 Odmień losu plan
 Co stracone znajdź
 I zwróć mi dawny skarb - wracały mi siły
 Mój dawny skarb...
 - Dużo widziałem, ale laski z włosami robiącymi za świece to nie widziałem - wykrztusiłem

sobota, 19 września 2015

Rozdział 3 - Tak, więc...

Pierwsza otrząsnęła się Merida. Chciała coś powiedzieć, jednak ubiegł ją Kangur.
-  Kopę lat, koleś. Kiedy to było, w sześćdziesiątym ósmym? - wycelował we mnie bumerangiem, który nawet nie wiem kiedy pojawił się w jego łapach - Śnieżyca w Wielkanoc...
- Zając! Nie mów, że nadal masz mi to za złe... masz? - uśmiechnąłem się. Wzrok Ząbek podejrzanie się zamglił.
- Mam. - warknął Kangur Wielkanocny - Ale nie o to tu teraz chodzi. North? - wcześniej wspomniany drgnął, wyrwany z szoku.
- Tak, więc... ten, no... bo chodzi o to, że... - zaplątał się - Piasek, pomóż! - jęknął. Niziutki piaskowy mężczyzna podleciał na wysokość mojej twarzy i zaczął tworzyć sobie nad głową obrazki, gestykulując przy okazji. Piaskowe figury zmieniały się tak szybko, że nie byłem w stanie nic zrozumieć.
 - To mi niewiele mówi... ale dzięki - powiedziałem lekko zdezorientowany. Zacząłem się przechadzać po sali, przyglądając się jej. W tej części nie było tylu zabawek, za to był wspaniały widok na ogromny globus, ze światełkami. Ciekawe co one znaczyły...
 Mikołaj odchrząknął i powiedział.
 - Zacznijmy od początku. Witaj w naszych skromnych progach, Jacku Mrozie! - rozłożył ręce - Widzę, że Zająca, Strażnika Nadziei, już znasz.
 - Niestety... - skwitowałem
 - To jest Ząbek, Strażniczka Wspomnień - wskazał na rozentuzjazmowaną kobietę-ptaka otoczoną przez maleńkie wróżki. - Piasek, Strażnik Snów - złoty mężczyzna pomachał do mnie - Ja jestem North, Strażnik Zachwytu. - ledwo powstrzymałem się od złośliwej uwagi. W razie czego będę mógł powiedzieć Rudej, że ja byłem miły, to oni zaczęli. - A sprowadziła cię do nas Merida, najstarsze dziecko władców z klanu Dun Broch. Mam nadzieję, że wiesz gdzie to jest?
 - Ta, drugi wymiar Szkocji. Aż się prosi o porządną zimę - wyszczerzyłem się. Ząbek zaczęła się wachlować dłonią, jakby miała zemdleć.
 - Właśnie. A wiesz, czemu tu jesteś? - zamyśliłem się na moment, postanawiając udawać idiotę.
 - Musiałem nieźle narozrabiać, że się tak tu wszyscy zebraliście... dostanę rózgę? - spytałem z łobuzerskim uśmieszkiem.
 - Ty dostać rózgę?! - North udał niedowierzanie - No, należy ci się, ale co było, a nie jest, nie piszę się w rejestr, co nie? - zaśmiał się, ścierając fragmencik tatuażu z napisem "naughty"
 - A czemuż to? - zapytałem z lekko złośliwym uśmiechem.
 Nie ma mowy, żebym zaproponował im pomoc. Sami muszą się zniżyć do poproszenia mnie.
 - Potrzebujemy twojej pomocy - powiedział Mikołaj. Wbrew temu co sądziłem, nie miał problemu z wypowiedzeniem tych słów.
 - Widzę, że apokalipsa się zbliża. Wielcy Strażnicy proszą o pomoc prostego ducha zimy! - zaszydziłem
 - Jack, czy tego chciałaby Emma? - spytała cicho Ząbek. Miała ciepły, matczyny głos. Zmarszczyłem brwi, zdziwiony jej słowami. O co jej chodzi?
 - Kto?
 - Emma - powtórzyła zębowa wróżka - Twoja siostra
 - C-coś ci musiało się pomylić. Nie mam siostry, ani nikogo! - potrząsnąłem głową - Jestem sam!
 - Ale w poprzednim życiu, zanim Księżyc cię wskrzesił, miałeś. Naprawdę nic nie pamiętasz? Nic, a nic? - dopytywała się, widząc moje zagubienie.
 W głowie zapanował mi chaos. Żyłem wcześniej?
 - Tamtej nocy nad jeziorem... myślałem, że to był początek moje istnienia - jęknąłem zszokowany. Przeczesałem palcami  białe włosy. Dlaczego Księżyc mi nie powiedział?
 Dlaczego skazał mnie na żywot w nieświadomości? Żywot samotnika?
 Ząbek poleciała do mnie, kładąc mi drobną dłoń na ramieniu. Spojrzała mi w oczy ze smutkiem.
 - Chciałabym ci pomóc, Jack, ale nie mogę. Mrok ukradł wszystkie zęby, a to w nich przechowywane są wspomnienia. - nagle cofnęła się z cichym okrzykiem. Kilka piór wypadło jej z przypominającego spódnicę ogona. Merida zasłoniła dłońmi usta, ale to nie stłumiło jej jęku.
 - Co się dzieje? - zapytałem zaniepokojony
 - Coraz mniej dzieci wierzy - odparł ponuro North - To wada bycia Strażnikiem... - urwał niezdolny skończyć.
 - ...gdy wszystkie zwątpią, najpierw zniknie to co chronimy. A potem i my - dokończył Zając
 - I nic nie można zrobić? - spytałem
 - Można tylko przekonywać dzieci, że Strażnicy istnieją... - westchnęła smutno Merida. Jej wzrok powędrował ku globusowi - Każde światełko to dziecko, które wierzy. Jeszcze wczoraj było ich tak dużo... - wciągnęła dłoń, jakby chciała je dotknąć. Spojrzałem na globus; na moich oczach zgasło kilka kolejnych świateł - Sama nie daję rady. Ząbek szybko słabnie, North stara się nią opiekować, Zając musi zająć się jajkami, bo pojutrze Wielkanoc, a Piasek robi co może ze snami.
 - Ale co się stało? Czemu tak się w ogóle dzieje? Przez te setki lat było wszystko dobrze... - Strażnicy spojrzeli po sobie.
 - Mrok wrócił. Nie jest sam - odparł krótko Kangur - Tyle że nie wiemy kto z nim współpracuje. Pan Księżyc pokazał nam twarz tej osoby, ale... - odwrócił się w stronę Ząbek, jakby szukając pomocy.
 - Na ten wizerunek zostało rzucone silne zaklęcie zapomnienia. Jeśli nie spotka się z tą osobą twarzą w twarz, to nie będzie się pamiętać jej obrazu. Cokolwiek by się nie zrobiło, on zniknie z pamięci równie szybko co się pojawi - uzupełniła wróżka-zębuszka. Jako Strażniczka Wspomnieni pewnie się na tym znała. - Nie wiemy właściwie nic o tej osobie... młody czy stary, mężczyzna czy kobieta, duch czy żywa osoba... po prostu nic - ramiona jej opadły - Dlatego potrzebujemy pomocy. Sami nic nie jesteśmy w stanie zrobić. Merida stara się jak może, ale tylko to spowalnia
 - Dobra, podsumujmy - zaproponowałem - Jeśli wam pomogę to odzyskacie moc i ogólnie nie znikniecie? - North tylko skinął głową, za to Ząbek wbiła we mnie spojrzenie pełne nadziei - I rudzielec nie będzie mnie ganiał po całym globie?
 Strażnicy patrzyli na mnie chwilę osłupieni, po czym wszyscy parsknęli głośnym śmiechem. No, oprócz Piaska, nad którego głową pojawiły się różne obrazki, wyrażające rozbawienie, i Meridy, która obraziła się za określenie ją mianem "rudzielca". I to niby ja jestem obrażalski!
 - A tak już na poważnie, to co ja mogę właściwie dla was zrobić? Dzieci nie przekonam, przecież żadne mnie nie widzi... - podrapałem się lekko zakłopotany po głowie.
 - Księżyc wskazuje nam osoby, które są w stanie nam pomoc. Ciebie, Meridę... poruszasz się po świecie bardzo szybko, więc mógłbyś je sprowadzać. - powiedział Mikołaj
 - A  kto jest następny na liście? - spytałem. Chciałem jak najszybciej ruszyć do akcji. Jako że byłem duchem wiatru, trudno było mi ustać długo w jednym miejscu. Niemal zawsze byłem pełen energii, szczególnie, że istoty mojego pokroju potrzebowały bardzo mało snu.
 - Roszpunka, córka władców Korony, porwana we wczesnym dzieciństwie uważa się za córkę porywaczki, niejakiej Gertrudy. - poinformowała mnie wróżka-zębuszka - Trudno ją przegapić, ma siedemdziesięciometrowe blond włosy. Mieszka w ukrytej w głębi lasu wysokiej wieży, której nigdy nie opuszcza.
 W Ząbek było coś takiego, co sprawiało, że nie chciałem jej zawieść. Musiałem odnaleźć tą dziewczynę.
***
 Czy tylko ja jestem w stanie przegapić tak charakterystyczną osobę?
 Znaczy znalazłem wieżę głęboko w lesie, tyle że nikogo tam nie było. Owszem, ktoś tam musiał mieszkać, bo wszystko było wysprzątane, a szafki pełne jedzenia, ale ani żywej duszy. Jednak trzeba przyznać, że osoba, która pomalowała ściany ma wielki talent. Zresztą nie tylko artystyczny, a i kucharski. Tak dobrych babeczek z jagodami jeszcze nigdy nie jadłem!
 A wracając już do tematu, to teraz czeka mnie przeszukiwanie całego wymiaru, bo lasce zachciało się spacerów...
 Ale można to też załatwić psychopatycznie. Albo patologicznie...? Nie, złe słowo... A, psychologicznie! Cóż, nie jestem zbyt rozeznany w tych określeniach, dzieci nie używają takiego słownictwa.
 Zadajmy sobie pytanie - gdzie bym poszedł, gdybym pierwszy raz wyrwał się z wieży? Chyba na główny rynek. Ale ona sama przecież by mogła nie trafiła ze środka lasu, a ta Gertruda to za nic by jej nie zaprowadziła... Dobra, więcej pomysłów nie mam.
 Wzbiłem się w powietrze, nie omieszkając wcześniej zamrozić dachu budowli. Wszyscy wielcy zostawiają swoje wizytówki! No to czas odnaleźć Roszpunkę. Dlaczego blondi nie mogła posiedzieć jeszcze kilku dni w wieży?! Byłoby o wiele łatwiej. Szczególnie, że nie mogę nikogo spytać czy nie widział dziewczyny z siedemdziesięciometrowymi włosami, bo nikt mnie nie widzi...
 W centrum rzuciła mi się w oczy pewna siedemnasto- może osiemnastoletnia nastolatka. Miała misternie plecione, złote włosy, ozdobione dziesiątkami kwiatów. Bardziej jednak przykuwał uwagę jej towarzysz. Ubrany w długi czarny płaszcz, szczelnie okrywający ciało, maskujący także sylwetkę, przez co nie byłem w stanie określić nawet płci owej postaci. Na głowie miała kaptur, a jej twarz skrywał cień.
 Podleciałem bliżej, chcąc przyjrzeć się im. Z tej odległości byłem w stanie zobaczyć szyję i dolną część twarzy z krwistoczerwonymi ustami tajemniczej postaci. Czyli to były dwie dziewczyny.
 - Tu jest pięknie! - zawołała blondynka. Wargi jej towarzyszki wygięły się w pięknym uśmiechu - Dlaczego mama nie chciała, bym poznała świat?
 - Wtedy straciłaby źródło wiecznej młodości - odparła jej rozmówczyni. Dziewczyna zasmuciła się. W pewnym momencie wzrok zamaskowanej kobiety spoczął na mnie. Drgnęła zaskoczona; czułem na sobie jej świdrujący wzrok.
 - Coś się stało? - spytała blondyna
 - Nie... - powiedziała cicho dziewczyna o czerwonych ustach - Muszę z kimś porozmawiać, Roszpunko - to imię wywołało na mojej twarzy szeroki uśmiech, Znalazłem ją! - Zaraz wrócę - obiecała i ruszyła w moim kierunku. Zignorowałem to, bo przecież i tak mnie nie widzi, pewnie wpatrywała się w coś za moimi plecami. Zacząłem iść w stronę mojego celu - zaginionej następczyni trony Korony, gdy na ręku zacisnęła mi się szczupła dłoń o długich palcach.
 - Idziemy, księżycowy duchu - szepnęła zakapturzona postać - Nie próbuj żadnych sztuczek, bo przestanę być miła.
 - Ty mnie widzisz? - spytałem zaskoczony
 - Jak widzisz mogę cię też dotknąć, a więc i przywalić - warknęła
 - Dobrze, dobrze! Grzeczny będę... ale czemu mnie widzisz?
 - Widzę wszystkie duchy - odparła głuchym głosem - Zwykłe, te które Księżyc obdarzył materialną postacią, a także te, które wystąpiły w ciała żywy istot. Od zawsze tak było.
 - Duchy, które wystąpiły w czyjeś ciała? - zapytałem jeszcze bardziej zaskoczony
 - Zazwyczaj dzieje się to za zgodą gospodarza, ale da się to zrobić i siłą, choć potrzeba ogromnych mocy. Pierwotny właściciel ciała rzadko zostaje przy zdrowych zmysłach, gdy ktoś zmusi go do przyjęcia ducha. - otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała. Zamiast tego rzuciła oschłe pytanie - Czego chcesz od Roszpunki?
 - Dlaczego uważasz, że czegoś chcę od niej? - zaakcentowałem ostatnie słowo, uśmiechając się znacząco
 - Chcesz zniszczyć jej życie - odpowiedziała sama sobie z lekkim zamysłem - Wyrwać ją bezpiecznego świata, stłuc szklany klosz, pod którym wychowywała ją Gertruda. Pokazać jej świat nieprzeznaczony dla oczu żywych... - jej głos był niczym trucizna - Udać jej przyjaciela, a następnie wepchnąć w sam środek wojny na śmierć i życie. - westchnęła cicho, spoglądając w stronę tańczącej w tłumie Roszpunki - Ale takich jak WY to nie obchodzi... dla WAS ważny jest fakt, że posiada pewne umiejętności, które WAM się przydadzą... nasze życie jest dla WAS mniej warte... wiecie, że jeśli poprosicie ją o pomoc, otrzymacie ją. Poda WAM dłoń, a zabierzecie jej całą rękę. A ona jest taka młoda, tak niewinna... świat jej jeszcze nie złamał. Nie poznała natury istot żywych, ich zachłanności... jeszcze nie wie jak to jest, gdy poznasz CAŁĄ prawdę. Kiedy wszystko w co wierzyłaś okaże się iluzją...
 - Niby ty wiesz? - zapytałem gniewnie. Byłem wściekły. Wściekły za słowa, które wypowiadała.
 Ale najgorsze, że mówiła prawdę. To było straszne. - Dlaczego uważasz, że chcemy ją skrzywdzić?!
 - Próbowano mnie zwerbować, gdy byłam maleńkim dzieckiem. Rozpłynęłam się w mroku nocy, by nigdy już nie powrócić do domu. Stąd wiem, że nie interesuje was Roszpunka, a jej umiejętności.
 - To nie prawda! - zaperzyłem się. Już miałem jej przygadać, gdy wydała z siebie smutne, przeciągłe, pełne żalu westchnienie
 - Chciałam na osiemnaste urodziny sprawić jej prezent. Prawdziwą rodzinę - ostatnie słowa wypowiedziała z goryczą - Ale nic z tego. Dobrze, że nie powiedziałam jej jeszcze o rodzicach. Pełń swoją powinność, lodowy duchu. Na mnie już czas - powiedziała i skierowała się w stronę lasu.
 - Zaczekaj! - zawołałem za nią - Jak ci na imię?!
 Zakapturzona postać zatrzymała się na granicy ciemności i spojrzała za siebie.
 - Mów mi Anna - odparła, po czym zniknęła w mrocznych gąszczach puszczy.

niedziela, 13 września 2015

Rozdział 2 - Jack Mróz

Pac! Śnieżka uderzyła prosto w tył głowy gburowatego nauczyciela wuefu. Mężczyzna o posiwiałych już włosach, odwrócił się powoli. Jednak nikogo nie zauważył. Zmrużył oczy, wpatrując się uparcie w drzewa, jakby tam się krył psotnik.
 Ale nie było go tam. Był przed nim.
 - A już myślałem, że się wścieknie - zachichotałem i przy pomocy wiatru cisnąłem mu drugą śnieżkę w plecy. Tym razem nauczyciel odwrócił się błyskawicznie, wbijając wzrok w ośmiolatka o brązowych oczach i włosach.
 - James Bennett! - krzyknął zirytowany - Żeby mi to był ostatni raz, dzieciaku!
 - Jamie, co ty zrobiłeś? - spytała go cicho dziewczyna o kasztanowych włosach. Chłopczyk wzruszył ramionami.
 - Żebym ja to wiedział, Pippa - westchnął. Jedną rękę chował za plecami. - Zagramy w berka? Ale takiego zimowego. - zaproponował szczerząc się
 - Czyli? - zapytała zaciekawiona dziewczynka. Jamie rzucił ją śnieżką i zwiał. Pippa roześmiała się radośnie, złapała garść śniegu i zaczęła go gonić.
 Westchnąłem zadowolony. Po tej stronie globu była zima, więc mogłem spokojnie się odstresować. Usiadłem na podeście posągu i rzucając czasem śnieżką w jakieś dziecko, patrzyłem jak się bawią. Uwielbiałem patrzeć na ich radość, to było takie przyjemne...
 Wszystko było pięknie, dopóki nie zobaczyłem JEJ.
 Była ubrana w czarne rurki i ciemnozieloną parkę z białym futerkiem, która sięgała jej do kolan. Na głowie miała jasną czapkę. Rozglądała się czujnie, a rude włosy fruwały z każdym jej ruchem głowy, opadając na twarz, przez co musiała ciągle je poprawiać. Wbiła wzrok w rozbrykaną grupkę dzieci, jakby spodziewała się mnie tam wypatrzyć.
 Zwykle bywałem w takich właśnie miejscach, ale tym razem wyjątkowo tylko się przyglądałem.
 - A żeby ją pochłonęły koszmary Pitcha - zakląłem. Nie da mi spokoju. Zresztą czego się spodziewałem? Że tak po prostu dadzą mi spokój? Byłoby miło, ale nie miałem takiego szczęścia.
 - Hej! Przepraszam, nie widziałeś gdzieś Jacka Mroza? - spytała Jamie'go
 - Kogo? - chłopczyk zmarszczył brwi zaskoczony pytaniem
 - Jacka Mroza - powtórzyła powoli Merida, myśląc zapewne, że dzieciak po prostu nie zrozumiał co mówiła. Uderzyłem się otwartą dłonią w twarz w geście popularnie zwanym "facepalm". Ludzie, litości! Przecież jestem niewidzialny!
 - A kto to Jack Mróz? - zapytała Pippa, podchodząc do rudowłosej. Niebieskooka nabrała ze świstem powietrza.
 - Nie znacie go? - powiedziała wstrząśnięta - Przecież... przecież... o-on był tu! - złapała się za głowę - Jak to możliwe...? Przecież czuć wyraźnie tu jego moc! - jęknęła - Był tu!
 Nie no, aż mi żal było patrzeć jak robi z siebie idiotkę przy dzieciach. Wzbiłem się w powietrze i wylądowałem lekko na granicy lasu. Jednym ruchem przywołałem podmuch, który wionął w rudowłosą, zwracając jej uwagę. Nasze oczy na chwilę się spotkały, ale nie czekając na nią ruszyłem pomiędzy drzewa. Dziewczyna miała na tyle rozsądku, by nie drzeć się na cały głos, tylko pójść za mną. Kluczyłem tak dosyć długo, starając zgubić uzbrojoną w swój nieodłączny łuk Meridę, ale ta uparcie mnie goniła. W końcu gdy zaszło słońce, a ona całkiem straciła orientację, wzbiłem się w niebo.
 Tak, wiem, to było złośliwe z mojej strony ale spróbuj pozbyć się Szkotki z obsesją na punkcie wolności. To nie takie proste.
 Skierowałem się do miejsca, które ostatnio stało się stałym punktem mojego programu dnia. Nie wiem właściwie czemu co wieczór zaglądałem do okna Jamie'go. Po prostu zawsze tam wracałem.
 - ...no i pan Nowak znowu był na mnie zły chociaż nic nie zrobiłem - chłopiec opowiadał mamie i młodszej siostrze swój dzień - Potem z Pippą, Kapuchą, Calebem i Corinem rzucaliśmy się śnieżkami! A potem podeszła do nas jakaś dziwna dziewczyna... - dalej nie słuchałem. Przeniosłem się na dach, myśląc jak to jest mieć rodzinę, kogoś kto się o ciebie troszczy... ja nigdy tego nie doświadczyłem, od zawsze byłem niewidoczny dla nikogo. Spojrzałem spod kaptura smutnym wzrokiem na Księżyc.
 - Jeśli coś robię nie tak, może... może powiesz mi co? - zwróciłem się do niego, opierając się o laskę. - Bo próbowałem już wszystkiego! I nadal nikt mnie nie widzi! To ty mnie stworzyłeś! Mógłbyś przynajmniej mi powiedzieć... powiedzieć po co. - załamał mi się głos. Spojrzałem z nadzieją w srebrzystą tarczę Księżyca, ale nie odpowiedział. Jak zawsze...
 Zrezygnowany podleciałem na kable telefoniczne, które zamarzały w kontakcie z moimi gołymi stopami. Puknąłem w sąsiedni drut, zamrażając również i go.
 Może naprawdę byłem tylko pomyłką Pana Księżyca? Może dlatego nigdy mi nie odpowiedział? Bo po co zajmować się kimś takim jak ja? Kimś tak nieznaczącym...
 Moje ponure rozmyślania przerwał złoty błysk na niebie. To Piasek rozsyłał sny dzieciom. Podbiegłem do najbliższej smugi piaskowej mocy i dotknąłem ją palcami. Wyprysnął z niej promień, w którym pływał piaskowy delfin.

 To było piękne. Lubiłem tak bawić się jego snami, było to bardzo dobre na smutne dni, a właściwie noce. Zawsze wprawiało mnie to w dobry humor. Roześmiałem się głośno.
 Ale każda zabawa się kiedyś kończy. Po godzinach, minutach, dniach. Przez inne dzieci, rodziców... tym razem powodem było... nie wiem co. Piasek normalnie nie kończył pracy o północy, jednak smugi złotego piachu rozpłynęły się w ciemności nocy.
 Już uśmiechnięty przechadzałem się oblodzonych kablach, patrząc na swoje dzieło, czyli misternie szronione szyby samochodów, przykryta cienką warstwą śniegu dla niepoznaki ślizgawka na chodniku... brakowało tu tylko jednej rzeczy.
 Uniosłem swój haczykowaty kij w górę, przywołując chmury. Już po chwili z nieba zaczęły sypać się śnieżynki. Oto prawdziwa zima!
 - To był zupełny brak kultury, Jacksonie Froście! - usłyszałem głos. Zaskoczony spojrzałem w dół. Nie wiem czego się spodziewałem, ale ujrzałem Meridę, w której rudych włosach roiło się od leśnych pamiątek - Zostawiać dziewczynę samą w lesie!
 - Było za mną nie łazić - prychnąłem, lądując koło niej - Czego właściwie ode mnie chcesz?
 - Pomocy - odparł wzdychając - I proszę cię, daruj sobie granie urażonej księżniczki i chodź ze mną do Strażników - poprosiła - Oni potrzebują cię. Nie oceniaj ich po zachowaniu Zająca.
 - Ty nigdy nie odpuszczasz? - zapytałem retorycznie
 - Nie - dziewczyna pokręciła głową - To nie jest sytuacja, w której można pozwolić sobie na ustępstwa.
 - Dobra, chodźmy - westchnąłem cierpiętniczo, rozśmieszając Meridę. Miała taki słodki śmiech... zaczęła wachlować się dłonią, niczym średniowieczna księżniczka. Wciąż chichocząc wyciągnęła z kieszeni kulkę i wyszeptała do niej kilka słów. Potem rzuciła nią w ziemię, tworząc portal. Już spokojna, spojrzała na mnie - Panie przodem - odparłem z teatralnym ukłonem, wywołując u niej kolejny wybuch śmiechu.
 - Och, Jack... - na jej wargach zatańczył uśmieszek, ale weszła pierwsza w wirującą masę kolorów. Spojrzałem na magiczny portal z niepewną miną. Czy to aby na pewno dobry pomysł?
 - Księżyc mi świadkiem, że nie chciałem tego robić - jęknąłem. Dobra, a teraz uśmiech na usta i zgrywamy chojraka. Wszedłem pewnym krokiem do wiru.
 - Naprawdę uwierzyłaś, że za tobą pójdzie?! - usłyszałem warczenie Zająca, który stał do mnie tyłem.
 - Obiecał - doszedł mnie cichu głos Meridy
 - Nie obiecywałem, tylko powiedziałem "chodźmy" - poprawiłem ją. Spojrzenia zaskoczonych postaci, zakładałem, że to Strażnicy, skierowały się na mnie. Był tam postawny, siwy mężczyzna z brodą, kobieta-ptak, niziutki piaskowy osobnik oraz Zając i Merida.
 Drogą jakże nieoczywistej dedukcji doszedłem do wniosku, że Piasek jest z piasku, kolibrzyca jest Ząbkiem, a mikołaj... ten, no, Mikołajem. Cała Wielka Czwórka wbijała we mnie wzrok, jakbym był duchem.
 Znaczy jestem duchem, ale wiecie o co chodzi.
 - Jeśli po prostu chcieliście się na mnie pogapić, to wystarczyło powiedzieć. Przysłałbym wam plakat z moją podobizną - zadrwiłem, opierając się na swojej lasce.

wtorek, 8 września 2015

Rozdział 1 - Nawet ładna nieznajoma

 Gorąco, gorąco, gorąco... czemu w sierpniu jest tak gorąco, ja się pytam?! Człowiek nie może ani sobie spokojnie polatać, ani porzucać się z dzieciakami śnieżkami. Chociaż określenie człowiek jest nieco na wyrost... o właśnie! Nie przedstawiłem się!
 Nazywam się Jackson Overland Frost lub krócej - Jack Frost. Jestem duchem zimy z trzechsetletnim stażem. Ogólnie latam po świecie, obrzucam dzieciaki śnieżkami, robię zamiecie śnieżne i kłócę się z Kangurem Wielkanocnym. Zresztą to nie moja wina, że jest taki pamiętliwy. Przecież to było w sześćdziesiątym ósmym! Mała śnieżyca, a on już się czepia...
 Leciałem na północ. Był środek nocy, więc istniała szansa, że yeti przysnęły na służbie i udami się w końcu dostać do środka. Zwykle próbowałem wejść tam w dzień. Nie wiem czemu. Baza Northa, jednego ze Strażników, zawsze mnie fascynowała. A już szczególnie zabawki, które tam wytwarzają.
 Wylądowałem bezdźwięcznie na dachu. Wolałem nie ryzykować użycia wiatru, by yeti nie wywęszyły mnie tak łatwo. Skradałem się po drewnianych dachówkach w stronę okna do głównej hali. Skoczyłem lekko na parapet i zajrzałem przez szybę. Na pewno trafiłem we właściwe miejsce - widać było elfy plączące się pomiędzy zabawkami.
 Uśmiechnąłem się. Jestem blisko. Stuknąłem cichutko w szkło, zamrażając je, a potem... uderzyłem pięścią w szybę. Lód utrzymał odłamki na miejscu, więc żaden nie upadł. Za pomocą wiatru przeniosłem stłuczone okno na dach i z szerokim uśmiechem wleciałem do środka.
 Nareszcie! Po tylu latach udało mi się tu włamać! Zacząłbym krzyczeć i śmiać się z radości, ale jeszcze ktoś by usłyszał. Rozemocjonowany zacząłem skakać i latać po pomieszczeniu, nie mogąc nacieszyć oczu widokiem tylu bajecznych zabawek.
 Mój zachwyt przerwał mały wybuch. Elfy narozrabiały i teraz na jednym z blatów roboczych płonął ogień, coraz szybciej się rozprzestrzeniając.
 O nie... jak mnie tu teraz złapią, to nie ma przebacz...
 Do hali coś wpadło, podbiegło do blatu i polało ogień, gasząc go.
 - O matko! Trzeci raz już! - usłyszałem głos i zrozumiałem, że to coś jest człowiekiem. Chyba wydałem z siebie jakiś dźwięk bo postać odwróciła się w moją stronę, zarzucając  burzą płomiennorudych loków. Dziewczyna była ładna, może nawet piękna z tymi swoimi morskimi oczami i małymi ustami oraz nosem. Ale bardziej zaskoczył mnie fakt, że u pasa ciemnozielonej sukni miała kołczan ze strzałami oraz łukiem po prawej i miecz po lewej. Widząc mnie, zareagowała błyskawicznie. Zaledwie mrugnąłem, a ona już celowała do mnie z łuku.
 - Kim jesteś?! Pokaż się! - krzyknęła - Bo zawołam yeti! - zagroziła, gdy nie ruszyłem się z krokwi, na której kucałem.
 - Nie ma takiej potrzeby - zeskoczyłem na podłogę ze skrzywioną miną. Mój dobry humor szybko się ulotnił - Sam się wyrzucę.
 Dziewczyna zmarszczyła grube, rude brwi, zaskoczona moją reakcją. Opuściła łuk.
 - Coś ty taki obrażalski? - spytała
 - Gdybyś ty próbowała dostać się do pewnego miejsca i już by ci się to udało, ale jakiś durny elfik by nabroił, to też byś nie była zadowolona. - burknąłem, zarzucając kaptur na białe włosy i wsadzając do przedniej kieszeni prawą rękę. Stałem na parapecie i już miałem skoczyć, gdy usłyszałem świst. Strzała przyszpiliła mi rękaw do drewnianej ramy. - Co do...!
 - Nigdzie nie idziesz. Strażnicy cię szukają!
 - A po kiego lodowca im ja? - warknąłem, wyrywając strzałę z bluzy. Drzewce pokryły się lodem i pękły.
 Strażnicy byli dla mnie nieco drażliwym tematem. Przyznaję bez bicia - zazdrościłem im. Oni byli widzialni, znani... a ja? Dla ludzi byłem tylko zawirowaniem powietrza, jakbym w ogóle nie istniał... czego nie omieszkał wypominać mi Zając. Twierdził też, że jestem "pomyłką" i dlatego nigdy nie stanę się widzialny. Może było w tym ziarnko prawdy...
 W każdym razie od pierwszego spotkania z nim nie mam najlepszego zdania o Strażnikach. On był jedynym, którego znałem osobiście. North czasem mignął mi się w święta, a Ząbek nie opuszcza swojego pałacu. Jeśli chodzi o Piaska, to jak dotąd widywałem tylko jego sny.
 - Złe rzeczy się dzieją - pogrążony we wspomnieniach nawet nie zauważyłem kiedy do mnie podeszła - Coraz mniej dzieci wierzy w Strażników - westchnęła
 - To nie mój problem - odpowiedziałem lekceważąco. Dziewczynę, aż zamurowało z oburzenia.
 - Jak śmiesz... - zaperzyła się, łapiąc mnie za nadgarstek - To twój świat! Powinno cię obchodzić co się w nim dzieje! - jej palce coraz mocniej zaciskały się na moim ręku - Posłuchaj...
 - Nie to ty posłuchaj! - warknąłem, zeskakując z parapetu i stając naprzeciw niej. Była zaledwie kilka centymetrów ode mnie niższa - Jesteś w stanie podać mi pięć powodów, dla których miałbym im pomóc? Przez te trzysta lat jakoś ich nie obchodziłem. Do czego taka "pomyłka" jak ja mogłaby być im potrzebna?! - dziewczyna miała szeroko otwarte oczy z zaskoczenia. Szarpnięciem wyswobodziłem rękę z jej uścisku. Jednak ona nawet nie drgnęła, tylko stała z lekko uniesioną dłonią - Przecież jedyne co robię to zamrażam rury i przeszkadzam im w pracy! - pchnąłem ją lekko. Dziewczyna była na tyle rozkojarzona, by stracić równowagę i zatoczyć się na blat roboczy.
 Rzuciłem jej pełne złości spojrzenie. Zanim wyleciałem usłyszałem jeszcze słowa:
 - Merida, co tu się stało?! - krzyknął męski głos - Czy to...
 Ogromna śnieżyca za oknem zagłuszyła dalszą wypowiedź. Nie obchodziło mnie to. Byłem wściekły, a pogoda na biegunie reagowała na mój gniew. Wiatry błyskawicznie poniósł mnie do mojej kryjówki, mojego azylu. Miejsce to było ukryte na stromym zboczu klifu pod grubą warstwą śniegu i lodu. Ale dla mnie to nie było problemem, bo wystarczył jeden ruch, by mroźne przeszkody rozstąpiły się, ukazując przytulną jaskinię. Wszedłem do środka z cichym westchnieniem. Dziesiątki maleńkich otworów w suficie, zapewniało delikatne oświetlenie. W razie gdy potrzebowałem więcej światła po prostu tworzyłem niewielkie kryształki, które odbijały je i rozjaśniały pomieszczenie.
 Tu nikt nie był w stanie mnie odnaleźć.W końcu da się dostać do środka tylko z mocą lodu, ewentualnie z mocą ognia i niezawodną intuicją, by w ogóle znaleźć to miejsce. Tak więc tu miałem pewność, że będę sam. Tak to mogłem wpaść na Zająca na przykład. Albo tę rudą lalę, Meridę bodajże. Nawet ładna jest...

poniedziałek, 7 września 2015

Przedsłowie...

... dodane po prologu. Ach ten mój mózg! No, ale do rzeczy.
 Ta opowieść nie dzieje się po "Krainie Lodu" i "Strażnikach Marzeń" czy "Meridzie Walecznej" i "Zaplątanych". Jack nie został wybrany na Strażnika, Elsa ostatni raz widziała Annę tamtej pechowej nocy, Merida nie podała matce zaczarowanego ciastka, a Roszpunka nigdy nie poznała Julka... ich losy potoczą się nieco inaczej niż we wcześniej wspomnianych bajkach.
 Jesteście ciekawi jak? Więc zapraszam,
Ania

niedziela, 6 września 2015

Prolog

 Był głosem w jej snach od lat. Powoli zatruwał jej umysł gniewem i nienawiścią. Ale czy była gotowa do niego dołączyć? Tego nie wiedział.
 Tej nocy pokazał jej fragment przyszłości. Czegoś co się stanie jeśli nie odejdzie z nim.
 Mała patrzyła z uwagą. Na jej dziecięcej twarzyczce pojawiało się coraz więcej złości. Miała zaledwie osiem lat, a już kazano jej decydować o swym losie.
 - Jesteś ich pierworodną córką, więc darzą cię pewnym sentymentem, ale to cię nie ocali. Nie dożyjesz dwudziestu jeden lat, jeśli zostaniesz.
 - Co mam robić? - zapytała swym wysokim głosikiem.
 - Udowodnij, że jesteś godna iść ze mną. Wystarczy jeden ruch...